wtorek, 5 kwietnia 2016

43. Dębno Maraton - relacja

Start w najstarszym polskim biegu maratońskim już za mną! W zeszłą niedzielę pobiegłem w Stolicy Maratonów Polskich, mierząc się tym samym z dystansem 42.195 km po raz trzeci.


Przyznam się że z początku ciężko było mi nastawić się mentalnie na Dębno. Nie chodzi mi o motywację do treningu, bo maraton to maraton, tylko o taką pozytywną zajawkę. Zaczynając przygotowania z końcem października 2015, miałem w pamięci świeże wspomnienia z niesamowitego  maratonu w Berlinie. A teraz przyszło mi przygotowywać się do biegu w małym miasteczku które, nota bene znam, więc aspekt turystyczny w zasadzie odpadał.  Tłumaczyłem sobie: ok, mały bieg, mało uczestników, łatwiej będzie powalczyć o wynik. Nie oczekujmy cudów, grunt że blisko domu, w jeden dzień załatwię co trzeba i wracam. Tak było na początku przygotowań.

Żeby nie było: nie jestem ignorantem, wiem ile znaczy Dębno w historii polskiego maratonu. Wiem że dla wielu ten maraton to bez mała świętość. Tyle tylko, że lata świetności ma już chyba za sobą, że co raz ciężej wytrzymuje konkurencję z młodymi wilczkami w postaci maratonów, np: DOZ w Łodzi, czy OWM w Warszawie. Tak mi się przynajmniej wydawało, przeglądając opinie niektórych forumowiczów czy surfując po archaicznej stronie internetowej dębieńskiego biegu.

W miarę upływu czasu spędzonego na przygotowaniach, przybywało mi zajawki. Przeglądałem biegowe blogi, gdzie w większości autorzy opisywali poprzednie edycje biegu w samych superlatywach. Chwalono perfekcyjną organizację, żywiołowo dopingujących kibiców i wspaniałych wolontariuszy, a co za tym idzie całą atmosferę imprezy. Im bliżej biegu tym bardziej byłem nakręcony, przez dwa ostanie dni energia kipiała mi uszami!

maratońskie śniadanie

W dniu startu, pobudka o 5 rano. Zrobiłem śniadanie na wynos i spakowałem do auta uprzednio przygotowaną torbę ze sprzętem. Półtora godziny podróży z głośników umilał mi Stevie Ray Vaughan. Przed samym Dębnem zatrzymałem się na leśnym parkingu aby zjeść śniadanie, dwie bułki z dżemem, popite herbatą z termosu.

maratońskie śniadanie vol. 2

Wjeżdżając do miasta spodziewałem się utrudnień w ruchu, tymczasem miasto wydawało się być pogrążone w śnie. Żadnych aut, żadnej żywej duszy, czy tu na pewno dziś odbędzie się po raz 43. najstarszy maraton w Polsce?  Dojeżdżając do biura zawodów moje wątpliwości zostały rozwiane. Panował tu umiarkowany ruch, z godziny na godzinę przybierał jednak na intensywności. Przybywali kolejni biegacze, zaczęły pojawiać się patrole policji i straży pożarnej a miasto zostało zamknięte dla ruchu kołowego.

biuro zawodów
                                       
Biuro zawodów ulokowane było w hali widowiskowo - sportowej. Odbiór numerów i pakietów przebiegał bardzo sprawnie. Tu też ulokowane było miniaturowe expo, gdzie można było zapoznać się z ofertą szczecińskiego sklepu dla biegaczy Run Expert czy zamienić dwa słowa z Jerzym Skarżyńskim (i przy okazji nabyć jego książkę).

 expo :)

  expo c.d.

JS i jego stoisko w oddali

Pakiet startowy oceniam jako bardzo atrakcyjny. Zawierał m.in. imienny numer startowy z wklejonym czipem, bardzo ładną okolicznościową koszulkę techniczną firmy New Balance, kubek, smycz, ciekawy folder informacyjny, pakiet regeneracyjny, gąbkę do odświeżania i absolutny hit, znak firmowy tej imprezy: PROPORCZYK. Uwielbiam, go, przypomina mi czasy dzieciństwa i wakacyjne wyprawy śmierdzącymi pekaesami, gdzie kabiny kierowcy obowiązkowo obwieszone były takimi właśnie cudami. Proporczyk z biegu dumnie teraz wisi nad biurkiem w biurze, umilając mi pracę. 

Na uwagę zasługuje też fakt że okolicznościowy t-shirt jest całkowicie pozbawiony logotypów sponsorów, biegając w nim nie będę się czuć jak słup ogłoszeniowy.

 punkt wydawania pakietu "regeneracyjnego" - 1x żel, 2x baton, 2x piwo :)))

cudo, cudeńko, jest mój, mój, mój...

Punktualnie o 11.00 rozpoczął się bieg. Ulice zdążyły już wypełnić się kibicami, żywiołowo wspierającymi biegaczy. Czułem się wspaniale. Dwie pierwsze pętle prowadziły przez miasto (niecałe 9 km), dwie kolejne ciągnęły się przez pola, lasy i wsie Dargomyśl i Cychry, po czym ponownie prowadziły przez ulice miasta. Przyznam szczerze że wytyczenie trasy było dla mnie zagadką nierozwiązaną bez mała do końca biegu (załączona mapka trasy kompletnie nieczytelna).  W tym szaleństwie jest chyba jednak metoda, ponieważ dzięki temu, spora część trasy prowadziła przez miejscowo szczelnie wypełnione kibicami ulice Dębna. Nie zauważyłem też problemu z dublowaniem przez elitę wolniejszych zawodników, przynajmniej w mojej strefie czasowej nie było żadnych kolizji.


Pogoda była "idealna" do biegania maratonów: słoneczna lampa i wiatr w twarz na leśno-polnych odcinkach trasy. Ryzyko wiania to pewien minus tej trasy. Trzeba jednak przyznać że jej profil sprzyja biciu życiówek. Dużym plusem zawodów była organizacja punktów nawadniania/odświeżania. Było ich sporo, dodatkowo potęgował to fakt zapętlenia trasy, a same punkty były rozciągnięte na długich odcinkach, nie było więc problemu z dostaniem się do stołów z wodą w kubkach, izotonikami, owocami, ciastkami i cukrem czy mis z wodą. Za to duży plus dla Organizatora!

Muszę pokłonić się w pas Wolontariuszom, byliście wspaniali! Zarówno w trakcie zawodów jak i przed i (zwłaszcza) po wykonywaliście wspaniałą robotę, za to bardzo Wam dziękuję. High class, supreme, superb, nie wiem jak inaczej opisać to co robiliście dla nas, biegaczy.  Przed zawodami wielokrotnie spotkałem się z opinią że jakość obsługi i organizacja imprezy to znak firmowy tej imprezy (kolejny, po proporczyku :) ), teraz sam miałem okazję się o tym przekonać. W końcu Dębno to Stolica Maratonów Polskich, a tradycja zobowiązuje!

fot: Dulny Foto

Trzecim znakiem firmowym Dębna są kibice. Tak jak już wspomniałem, część ulic była bardzo gęsto usiana kibicami, ale nie brakowało też dopingu w Dargomyślu i Cychrach. W tej pierwszej wiosce rozczulił mnie widok dwóch staruszek, siedzących przed płotem domu i oklaskujących swymi schorowanymi dłońmi biegaczy. Parę łez poszło mi na trasie. Tradycyjnie na widok malutkich rączek najmłodszych kibiców wyciągniętych do piątek. Kibice i Wolontariusze zagrzewali mnie do walki, zwłaszcza na ostatnich kilometrach kiedy krzyczeli do mnie po imieniu (numery startowe były imienne).

Szczególnie zapadła mi w pamięci ostatnia prosta przed metą - bieg wzdłuż obustronnego, ciasnego szpaleru kibiców oklaskujących mnie i wyciągających ręce do piątek - niesamowite wrażenie.

fot: fotomaraton.pl

Jeżeli do czegoś mógłbym się przyczepić to brak zespołów muzycznych na trasie. No i może brak możliwości wygrawerowania imienia i wyniku na medalu. Nie zmienia to faktu że tegoroczny maraton w Dębnie był, z mojego punktu widzenia, kapitalną, doskonale zorganizowaną imprezą którą, myślę jeszcze długo będę wspominać. Nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na start w imprezie. Specjalnie o tym piszę, ponieważ przed zawodami spotykałem się z dezaprobatą sporej części biegaczy dla wysokiej jak na polskie realia opłaty startowej. Niektórzy postulowali wręcz o bojkot imprezy czy wykluczenie jej z Korony Maratonów Polskich. Cóż, nikt, nikogo nie zmusza do startu w Dębnie, podobnie jak do robienia KMP. Mnie, na przykład korona w ogóle nie interesuje. Równie niedorzeczne byłoby krytykowanie wysokości opłaty za NY Marathon, w kontekście zaliczenia całości WMM.


Parę słów na temat mojego biegu. Celem było złamanie 3.5h. Od początku biegu trzymałem się grupy biegnącej za zającem, do połowy dystansu udawało mi się trzymać tempo proponowane przez Skarżyńskiego w jego planie na 3:30. Tempo pacemakera rosło powoli, co mi odpowiadało i wpisywało się w międzyczasy JS. Po przebiegnięciu połowy dystansu straciłem nieco sekund do grupy. Na 30 km miałem już prawie 2 minuty w stosunku do założonych międzyczasów (biegłem negative split) i było jasne że trzy i pół nie pęknie. Po 34 km to już był trucht. Tempo biegu spadało z każdym kilometrem. Na 38 i 40 km próbowałem poderwać się do walki ale kolka i skurcz łydki skutecznie mi ją obrzydzały. Dopiero na ostatnich kilkuset metrach pociągnąłem mocniej, niesiony dopingiem kibiców dobiegłem do mety w czasie 03:41:53. Nowa życiówka cieszy, bo choć słabsza niż zakładany wynik to wywalczona po ciężkim biegu i w przeciwieństwie do maratonu w Berlinie, jest owocem podjętego ryzyka o wymarzony rezultat a nie nieco zachowawczego biegu.

Za metą czekał na nas posiłek regeneracyjny - do wyboru mięsny lub bezmięsny z herbatą lub kawą. Przynoszony przez Wolontariuszy do stołów. Żadnych kolejek, czekania, kolejny raz Wolontariusze swą niesamowitą życzliwością wprowadzili mnie wręcz w zakłopotanie. Jeszcze raz wielkie dzięki, chapeau bas dla całej obsługi imprezy!

Na koniec chcę podziękować mojej żonie Martynie za wyrozumiałość i pomoc w przygotowaniach, szczególnie w okresie wzmożonych obowiązków rodzinnych oraz Maćkowi (Labkowi) za pomoc w realizacji długich wybiegań w okresie mentalnego kryzysu. Rezultat mych zmagań dedykuję moim trzem dziewczynom: Martynie, Idze i Marcie.


p.s. Gratulacje dla Piotrka (Puszczyki Bukowe) za doskonały wynik w swoim drugim maratonie. 03:47:56 piechotą nie chodzi, brawo!

p.s.2 Jeżeli chcecie zobaczyć fotorelację "na wypasie" - kliknijcie tu, rewelacyjne zdjęcia Jarosława Dulnego. Miłego oglądania!

p.s.3 Dziękuję fotografom - Jarosławowi Dulnemu i Michałowi (Pan Misio) za udostępnienie zdjęć na potrzeby tej relacji.

12 komentarzy:

  1. Relacja 1:1 nic dodać ...nic ująć...:-) Gratuluję wyniku...Maraton Dębno to perfekcyjna organizacja,fajna trasa,a takich kibiców i atmosfery jeszcze nigdy nie doświadczyłam ..oby było więcej takich imprez biegowych :-)Pozdrawiam Kasia Otoka

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Kasiu, też Ci gratuluję wyniku! Widzieliśmy się na mecie :) pozdrawiam! k.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mieliśmy naprawdę bardzo podobne spostrzeżenia co do Dębna :)
    Zapraszam do poczytania tutaj:
    http://rundecki.pl/blog/balem-sie-niepotrzebnie-czyli-o-43-maratonie-w-debnie-czesc-i
    i tutaj:
    http://rundecki.pl/blog/bieganie-to-emocje-czyli-o-43-maratonie-w-debnie-czesc-ii

    Pozdrawiam, no i gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Radek, już czytałem wcześniej Twoje obie relacje :) To chyba cechy bardzo charakterystyczne dla tej imprezy bo w zasadzie kogo nie zapytać to zwraca uwagę na te same aspekty :) Dla mnie genialna impreza, nie spodziewałem się że będzie aż tak super. Trochę oldschool, ale w pozytywnym znaczeniu!

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Super relacja. Pomimo tego, że nie jestem biegaczem, świetnie się czyta. Udział w Maratonie jako obserwator + lektura tekstu powyżej sprawiają, że mam ochotę pobiec.. ;)

    Pozdrawiam,
    Pan Misio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Brachu, to co, za rok robimy jakieś 42k razem :)

      Usuń


  5. U mnie niestety dłuuuga przerwa w związku z zapaleniem stawu obojczykowo-mostkowego, który leczę już pół roku :(
    Swoją drogą niedawno byłam w "pracy" na maratonie w Łodzi, 42 km! To dopiero długi dystans! Ale zawodnicy spisali się świetnie.
    Niżej podsyłam fajny filmik właśnie z niego :)
    https://www.youtube.com/watch?v=2vRCfiBRQ2I

    OdpowiedzUsuń
  6. JA niestety musiałam przerwać bieganie z powodu dużej kontuzji kolana, a do tego kręgosłup mi wysiadł ;/ Ale za to inne ćwiczenia praktykuję i mam nadzieję, że niedługo wrócę do biegania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w klubie niezdrowego kolana :) Trzymam kciuki za rychły powrót, też trzymaj!

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń