piątek, 12 listopada 2021

Goleniowska Mila Niepodległości

Mam w zwyczaju eksponować w domu medale z najszybszych moich biegów na danym dystansie. W momencie kiedy uda mi się poprawić życiówkę to stary medal zastępuję nowym a tamten chowam. W tym sezonie wyjątkowo szybko trafiają te krążki do pudełka :).
Akcja liść dębu :)

Goleniów to dla mnie szczególne miejsce. Biegam tutaj co rok i gdyby nie covid to mógłbym powiedzieć że robię to nieprzerwanie od 2010 roku. Tutaj kilkakrotnie ustanawialem swój PB na 10km. Trasa oraz warunki pogodowe w zasadzie stanowią gwarancję udanego biegu, o ile forma dopisuje.

W tym roku czterokrotnie stawałem na linii startu na dychę. Rozpocząłem czerwcowym biegiem w Stargardzie, we wrześniu ustanowiłem życiówkę w Choszcznie, po drodze pobiegłem niewiele wolniej na trudniejszej trasie w Pyrzycach i wreszcie przyszedł czas na ostatni start w tym sezonie, czyli Goleniów. Kompletnie zawalony bieg w Stargardzie boleśnie uzmysłowił mi jedno: filozofia małych kroków to w moim wypadku zdecydowanie najlepsze rozwiązanie.

Czemu o tym wspominam? Pomijając Stargard, we wszystkich kolejnych startach, zarówno na 10 jak  i 21 km, próbowałem urwać tylko kapkę z poprzedniego wyniku. W większości przypadków urywalem więcej niż się spodziewałem.

Nie inaczej było w Goleniowie. Na linii startu zameldowałem się z dwumiesięczną życiówką na poziomie 42:52. Dodatkowo, w październiku udało mi się nabiegać wynik o 5 sekund wolniejszy, ale na zdecydowanie trudniejszej trasie. Dawało mi to  nadzieję na poprawę tych wyników o kolejne parę sekund. Wynik 42:30 wydawał mi się być poza zasięgiem i brałbym go w ciemno. Tymczasem, przekraczając linię mety Mili Goleniowskiej, stoper zatrzymał się  z czasem 41:55! Jak do tego doszło??!

Trasa biegu na 10km - niezmienna od 2012

Zatem po kolei. Strategia na ten bieg była taka że zaczynam pierwszy kilometr w czasie ok. 4:25 min. i stopniowo podkręcam tempo. Na starcie ustawiłem się dość blisko elity, początek był więc dość mocny i po stopniowym zwalnianiu początkowego tempa, pikietaż pierwszego kilometra minąłem z czasem 4:20. Z jednej strony zakładałem zacząć ciut wolniej ale czułem że  byłoby to tego dnia za wolne. Co prawda kolejny kilometr pobiegłem na poziomie 4:24, aby dać organizmowi czas na wejście na wyższe obroty ale później było już zdecydowanie szybciej. Połowę dystansu minąłem z czasem ok. 21:20 min. (zakładałem pobiec pierwsze 5km w ok. 21:50 min.) Nie odnotowalem tego jednak, zapomniałem to sprawdzić w biegu, czułem natomiast że, jeśli nie spalę drugiej części biegu, kroi się naprawdę dobry wynik. Trasa w Goleniowie sprzyja szybkiemu bieganiu i jest mi doskonale znana, dodatkowo temperatura w mojej ocenie była idealna i czułem to w czasie biegu. Odrobinę wiało, co trochę przeszkadzało mi, ale bardziej fakt że wiatr był zimny niż to że po prostu wiał. Trochę korzystałem z możliwości krycia się za innymi biegaczami ale większość biegu biegłem sam lub ciągnąc na plecach innych biegaczy. Od momentu kiedy zacząłem przyspieszać nie wyprzedził mnie na trasie żaden biegacz.

I tak na 8 kilometrze zegarek pokazał mi tempo odcinka na poziomie 3:59min/km!!! Wow, to już było istne szaleństwo, trza było zwolnić nieco, zwłaszcza że przede mną ostatni podbieg a za nim, hihihi... zgadnijcie kto na mnie czekał? A jakże, Pan Kolka, nieodłączny towarzysz mych biegów i wierny kibic zarazem. Wiedziałem jednak że tym razem nie położy mi biegu. Ciut wolniejsze tempo, regulacja oddechu oraz świadomość że jeszcze kilka minut męczarni i jestem w biegowym niebie, wyzwoliły kojącą dawkę adrenaliny która pozwoliła mi przetrzymać drobny kryzys. Na kilkaset metrów przed metą uświadomiłem sobie że nie tylko mogę walczyć o 42:30 ale realne jest połamać 42 minuty!


Znając doskonale trasę, wiedziałem ile mniej więcej zajmie mi pokonanie ostatniej prostej. A więc rura, ile sił w nogach! Ostatnie kilkadziesiąt metrów ostrego sprintu i cyk, jeszcze jedna osoba zostawiona w tyle.

Full clip, do ya wanna mess with this :)

Zaraz po przekroczeniu mety, długo nie sprawdzałem wyniku (mój Garmin po wciśnięciu przycisku pauzy nie pokazuje wyniku tylko możliwe opcje do wybrania). Wiedziałem że połamałem te 42 minuty ale było mi zbyt niedobrze żeby jeszcze grzebać w zegarku. Może też dlatego nie pokusiłem się na pączki, które czekały za metą na biegaczy... 

Z ciekawostek: 
- w biegu udało mi się wycisnąć jedynie 93% mojego Hrmax, wygląda na to że muszę zaakceptować fakt że nie wycisnę już z pompy tyle ile wyciskałem kiedyś. Najmocniejszy mój tegoroczny bieg pozwolił mi na jedynie 97%. Być może pokuszę się jeszcze o jakiś test na krótkim dystansie.
- w zawodach pobiegłem w startówkach Kalenji Kiprun Comp z 2015 roku. Kupiłem je kiedyś na wyprzedaży, licząc że przydadzą się na wyścigi w okolicy sub40 ale potem przyszły kontuzje i buty te prędzej rozsypałyby się ze starości, zachowując stan dziewiczy, nie było więc na co czekać. Ok,  ten poziom definitywnie nie wymaga takiego obuwia ale biegło mi się w nich świetnie.
- to był mój jedenasty start w Goleniowie, czwarty raz ustaliłem tutaj moje PB na 10k.
- pierwszy raz zdarzyło mi się aby zegarek GPS pokazywał dystans idealnie w punkt kilometrażu na trasie. Dopiero pod koniec wdarła się niewielka różnica. Ułatwiło mi to nieco mój bieg.

Jeżeli chodzi o same zawody to wiadomo że Goleniów to gwarancja udanej i doskonale zorganizowanej imprezy. W tym roku sanitarne obostrzenia zubożyły ja nieco, a także przetrzebiły nieco szeregi, zarówno biegaczy jak i kibiców. Niemniej, Goleniów to Goleniów i tutaj po prostu trzeba pobiec. Ok, być może zbyt zdawkowo przedstawiam uroki tych wyścigów, ale jestem tutaj cyklicznie więc pewnych aspektów pewnie nawet już nie dostrzegam - po prostu, jak przychodzi 11.11 to jadę do Goleniowa. Tradycyjnie kłaniam się nisko Organizatorom, Wolontariuszom, Fotografom oraz Kibicom. Czapki z głów i do zobaczenia za rok!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz