wtorek, 21 kwietnia 2015

Rowerek

Wczoraj kupiłem córce rower. Nie biegowy, nie trójkołowy (takie już ma). Taki prawdziwy, dwukołowy rower.

Nie obyło się bez szczypty mistycyzmu. Jak byłem mały mój ojciec i dziadek zadawali sobie niemały trud aby kupić mi np. konia na biegunach czy kolejkę PIKO. Ja też sobie zadałem trud. Znalazłem ładny, używany rower przez internet, pojechałem po niego do podszczecińskiej miejscowości, na miejscu ubiłem targu. Fakt, mogłem pójść na łatwiznę i kupić nowy w sklepie. Ale zwyciężyły względy ekonomiczne.

Wracając do domu z rowerem czułem się nieco dziwnie. Ja, ojciec kupuję dziecku gdzieś za miastem rower. Rower jak zegarek komunijny, bez mała święta rzecz. W takich się czasach wychowałem, tak mam zakodowane.

Ja ojciec.

To specyficzne jest uczucie, bo z jednej strony dumny ojciec kupuje dziecku prawdziwy rower a z drugiej sam sobie od czasu do czasu lubi popykać w Counterstrike`a, stare przygodówki Lucas Arts albo poczytać Kajka i Kokosza. Tego samego Kajka co prawie 30 lat temu po raz pierwszy w ręku trzymał.

ehhh, lelum, polelum...

Ps. a ostatnio ojciec odkrył Day of Defeat na Steamie i łupie po sieci wieczorami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz