czwartek, 16 kwietnia 2015

Moje biegowe początki

Myśląc o mojej biegowej pasji nie bardzo wiem które z towarzyszących mi biegowych wspomnień powinienem wskazać jako początek przygody z bieganiem.  Kiedy się  we mnie zrodziło zainteresowanie tym sportem? Od czego się to zaczęło? Wiem kiedy zacząłem interesować się innymi aktywnościami. Ale bieganiem? Co tak naprawdę skłoniło mnie do biegania?

Będąc chłopakiem w wieku szkolnym nie wybijałem się ponad przeciętność. Kiedy przychodził czas zaliczeń biegowych na lekcjach WF-u, mieściłem się z reguły gdzieś w połowie stawki. Przez całą podstawówkę i liceum. No, może w liceum było ciut lepiej ale w tamtym okresie nie lubiłem biegać. Zwłaszcza na jeden kilometr. Każdy taki bieg kończyłem z charakterystycznym, kwaśno-gorzkim, krwistym posmakiem w ustach. Nienawidziłem tego! Mimo wszystko jakimś dziwnym trafem udało mi się w II klasie liceum nabiegać względnie przyzwoite 03:16 na 1000m. Dostałem za to szóstkę minus i byłem z siebie bardzo dumny.

Na studiach nie biegałem. Nie było już WF-u, poza tym moje zainteresowanie skupiało się na innych rzeczach. Jazda na deskorolce - to była wieloletnia miłość mojego życia, jeszcze z czasów początków liceum. A bieganie? No cóż, pamiętam z tamtego okresu tylko jeden, spektakularny bieg. Pod koniec studiów zauważyłem pojawiającą się wokół brzucha oponę. Zaniepokojony tym odkryciem postanowiłem...zabiegać problem! Był środek zimy, założyłem więc spodnie od snowboardu, grubą kurtkę i poszedłem "zbijać wagę". Po przebiegnięciu ok. trzystu metrów byłem już cały mokry i nie miałem siły biec dalej. Kolejne półtora kilometra pokonałem marszobiegiem. Na końcu trasy, w parku znajdował się amfiteatr. Postanowiłem więc uświetnić półmetek trasy, wbiegając po schodach amfiteatru niczym Rocky Balboa. I kiedy unosiłem ręce w triumfalnym geście, potknąłem się o ostatni stopień, wykładając tym samym jak długi. Oczywiście nie obyło się bez świadków. Pozostałą część trasy do domu pokonałem marszem.

Po studiach biegałem za kolejką podmiejską, wożącą mnie do pracy. Wychodziłem z domu notorycznie spóźniony a do stacji miałem ok. kilometr. Biegałem więc za pociągiem. Z różnym skutkiem. Jakiś czas później zacząłem trenować inną dyscyplinę. Przed każdym treningiem biegałem z trenerem po okolicznym parku. Krótkie to były przebieżki ale pamiętam że byłem z nich bardzo dumny. Myślę że był to pierwszy, dość silny bodziec zachęcający mnie do biegania. Niestety, zmieniłem miejsce zamieszkania, przestałem więc uczęszczać na wspomniane zajęcia. W nowej sekcji, w nowym miejscu zamieszkania nie było już biegania. Jednakże co się odwlecze to nie uciecze. Pod namową kilku kolegów zacząłem biegać celem wspólnego rzucania palenia. Spotykaliśmy się 2 razy w tygodniu na czterokilometrowe marszobiegi po okolicznym parku. Z czasem koledzy się wykruszyli, a ja stopniowo zamieniłem marszobiegi na bieg ciągły i powoli wydłużałem dystans. Kupiłem pierwsze biegowe buty, zacząłem przeglądać literaturę, spotykałem się z osobami biegającymi na podobnym do mojego poziomie. Pod ich namową wystartowałem w lokalnych zawodach. Zwiększyłem ilość treningów w tygodniu. Po jakiś czasie przebiegłem pierwszy półmaraton. Moje treningi były dość przypadkowe, można by rzec że robiłem wszystko aby przyplątywały się różne kontuzje. Ale połknąłem bakcyla. Bieganie stało się moim hobby.

Rok później przebiegłem swój pierwszy maraton. Przygotowałem się do niego metodą Jerzego Skarżyńskiego. Złamałem upragnione cztery godziny i postanowiłem odpocząć od biegania. Byłem znużony intensywnym trenowaniem. Prawie każdy trening był dla mnie wyścigiem z samym sobą. Nie potrafiłem zrozumieć idei długotrwałego, efektywnego trenowania. Rozgrzewka, OWB, trucht schładzający? Takie pojęcia nie figurowały w moim słowniku. W rezultacie wypaliłem się i przez kolejne prawie 3 lata biegałem wyłącznie okazjonalnie.

Od zeszłego roku znowu trenuję regularnie. Nie wiem co wskrzesiło mój zapał, ale cieszę się z tego niezmiernie. Długotrwały marazm męczył mnie bardzo. Być może impulsem była książka Haruki Murakamiego "O czym mówię kiedy mówię o bieganiu". A może start w Półmaratonie Gryfa w moim rodzinnym Szczecinie? Nigdy przedtem nie wziąłem w nim udziału, rok w rok zawsze mi coś wypadło w tym terminie. To właśnie w trakcie przygotowań do szczecińskiej połówki na nowo eksplodował mój entuzjazm.  Od tamtej pory biegam rozważniej. Poświęcam swój czas każdemu aspektowi mojego treningu. Spokorniałem nieco i nauczyłem się być cierpliwym.

Na dobrą sprawę opisałem w dużym skrócie całą historię mojej dotychczasowej biegowej przygody. Myśląc o moich początkach dochodzę do wniosku że każda z opisanych tu historii stanowi cegiełkę mojego biegowego rozwoju. Koniec końców nie wiem co skłoniło mnie do biegania. I szczerze mówiąc nie interesuje mnie to dłużej. Myślę też że wciąż jestem na początku biegowej drogi. Legitymuję się rekordem 03:59:23 w maratonie i 00:44:30 w biegu na 10k. Mam w nogach ok. 4000 km. To niewiele.  Mam w głowie dużo przyjemnych wspomnień. Zaczynałem biegać jako kawaler. Dziś mam 33 lata, żonę i 3-letnią córkę. Biegałem z bliskimi mi ludźmi, biegałem w wielu ciekawych miejscach. Szczególnie dobrze wspominam maraton w Dublinie a także bieganie w słonecznej Nicei. Bardzo mi odpowiada turystyka biegowa. Marzą mi się maratony w Nowym Yorku, Chicago, Tokio, w Bostonie. Mam wiele biegowych planów i chciałbym aby starczyło mi sił i zapału na wiele lat sportowego rozwoju.

W bieganiu najbardziej lubię tą dziką pierwotność i towarzyszącą mu prostotę myśli.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz