poniedziałek, 31 sierpnia 2015

36. PKO Półmaraton Szczecin


W ubiegłą niedzielę wziąłem udział w 36. PKO Półmaraton Szczecin. To był mój ostatni, najważniejszy sprawdzian przed startem w Berlinie, 27 września.

Berlin traktuję priorytetowo. To dla mnie najważniejsze zawody w sezonie. Pierwszy i ostatni raz biegłem 42.2k cztery lata temu w Dublinie. Później przygotowywałem się do maratonu dwukrotnie (Poznań 2012, OWM 2015) - za każdym razem musiałem zrezygnować ze startu. W tym, kończącym się powoli sezonie, pozostały mi prawdopodobnie dwa, trzy starty - wspomniany Berlin i 10km (prawdopodobnie raz jeszcze stolica Niemiec, i Goleniów). 

Powiem szczerze, nie mogłem się szczecińskich zawodów doczekać. Odliczałem dni i tygodnie, wyraźnie podekscytowany. Chciałem uzyskać kilka odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. I uzyskałem ale o tym nieco później.

Wracając do samych zawodów - w tym roku, nastąpiło sporo zmian w stosunku do poprzednich edycji. Po pierwsze zmieniła się nazwa zawodów i organizator. Po drugie trasa stanowiła jedną pętlę. Po trzecie, czwarte i piąte zawody miały pod względem jakości znacząco różnić się od zeszłorocznego, "niechlubnego" Półmaratonu Gryfa, który na skutek pomyłki półmaratonem nie był. Do pełnego dystansu połówki zabrakło ok. pół kilometra.

Czy zawody faktycznie znacznie różniły się jakościowo? Na pewno tak, choć nie ustrzeżono się od drobnych wpadek. Na plus na pewno trzeba zaliczyć wytyczenie trasy pełną szerokością ulic, informacje o punktach żywieniowych, całą otoczkę imprezy, organizację strefy biegaczy i imprez dodatkowych (m.in. Bieg Pirata dla najmłodszych). Wspomniane wpadki to, w mojej ocenie drobiazgi do doszlifowania, jeżeli organizator chce by szczecińskie zawody traktowano poważnie w skali nie tylko lokalnej.

Osobne dwa słowa należy poświęcić trasie zawodów. Od początku, będąc szczerym, sceptycznie podchodziłem do prowadzenia trasy przez szczecińskie Pogodno. Zeszłoroczną trasą byłem zauroczony, mimo że składała się z dwóch pętli. Raz że turystycznie była atrakcyjniejsza, dwa że była po prostu szybsza. Oczywiście można się upierać że część trasy która prowadziła przez centrum miasta różniła się od poprzednich zawodów kosmetycznie ale... ja tam swoje wiem :)  Prawdziwym problemem, w mojej ocenie była druga połówka, czyli kocie łby, ostre zakręty i przede wszystkim górki. Pogodno wymęczyło mnie niesamowicie. W zasadzie na 10-11km czułem że mogę mieć kłopot ze złamaniem 1:40, choć to powiedzmy sobie szczerze wynikło z bycia jeszcze nie gotowym na taki czas. 13km to pierwsze oznaki kryzysu na sporym podbiegu. 16-18km to najcięższy dla mnie odcinek. Słońce i zmęczenie dawało mi się we znaki, wiedziałem że "złoty czterdzieści" jest poza moim zasięgiem i trzeba walczyć o 1:42. Ostatnie trzy kilometry udało mi się pokonać szybciej, zwłaszcza finisz był piorunujący, pulsometr wskazał mi najwyższe do tej pory tętno (190bpm) a ja dałem z siebie bez mała wszystko. Ostatecznie stanęło na 01:42:39, choć w biegu byłem pewien że 01:42:00 jest niezagrożone. Pozostał więc lekki niedosyt choć i tak jest to mój najlepszy wynik na tym dystansie. 

Czego dowiedziałem się o sobie na podstawie tego biegu? Przede wszystkim że nie znam swoich możliwości i brak mi doświadczenia. I że brak mi wybieganych kilometrów. Dlatego też zweryfikuję moje plany maratońskie. Przez głowę przechodziły mi różne co raz krótsze czasy. Ta połówka ostudziła nieco moje zapędy.  

I jeszcze jedna sprawa. Bardzo się cieszę że zawody, zarówno 21.95m jak i 10km wygrali Polacy. Tym razem zabrakło kenijskich biegaczy (dlaczego - nie wiem) i wybiegane czasy były nieco słabsze ale chciałbym żeby zawody wygrywali nasi rodzimi biegacze, którzy traktują bieganie poważnie. Nie chcę być źle zrozumiany - po prostu za dużo się mówi o dopingu i wygrywaniu lokalnych biegów przez anonimowych, zagranicznych biegaczy.

I to w zasadzie byłoby na tyle. Summa summarum jestem względnie zadowolony ze swojego udziału a same zawody oceniam  bardzo pozytywnie.

źródło: fotomaraton.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz