niedziela, 20 czerwca 2021

XIV Międzynarodowy Bieg Uliczny „O Błękitną Wstęgę” - Stargard

Pierwsze w tym sezonie/roku zawody sportowe już za mną!. Stargardzka dycha. W końcu mogłem wystartować w biegu ulicznym, przy udziale publiczności i bez większych (z punktu widzenia biegacza) obostrzeń. Celem było sprawdzenie aktualnej formy i przy okazji zaatakowanie prawie sześcioletniej życiówki.


To były moje pierwsze od listopada 2019 zawody. Wtedy na goleniowskiej trasie natłukłem 47.26. Wynik daleki od życiówki ale okoliczności tamtego biegu były inne. Był to bieg który wieńczył pierwszy sezon po niespełna trzyletniej przerwie i rezultat ten przyjąłem z otwartymi ramionami. Ba, wręcz nie spodziewałem się go.

Muszę przyznać że tamten sezon traktuję nieco referencyjnie w stosunku do obecnego. Porównuję sygnały wysyłane przez ciało, poszczególne zakresy biegów, masę ciała z obu okresów i inne składowe które mogą mieć wpływ na moją ówczesną i obecną dyspozycję. Ba, nawet moment w którym ponownie przytrafił mi się uraz kolana te 2 lata temu (ok. 760km przebiegu) stanowił dla mnie pewnego rodzaju psycho-barierę w sezonie obecnym. "Nigdy nie porównuj dwóch kontuzji ze sobą - to są zupełnie inne okoliczności" - usłyszałem kiedyś od fizjomana Rafała. No tak, racja lelum, ale teoria teorią a praktyka... wiadomo, trzeba odpukać w niemalowane i splunąć przez lewe ramię. No ale ja tutaj o czasach prehistorycznych a relacja z zawodów stygnie..

Wczorajszy dzień był najcieplejszym dniem w tym roku. 35 stopni Celsjusza, bezchmurne niebo i ogólna duchota towarzyszyła mi przez cały dzień. Rano, na lekko zająłem się obowiązkami domowymi a po południu uciąłem krótką regeneracyjną drzemkę. Pobudka, szybki łyk kawy, torba na ramię i po chwili jechałem samochodem w kierunku Stargardu. Nastrój miałem iście bojowy, czemu upust dawałem drąc się w rytm piosenki lecącej z samochodowych głośników. Na miejscu odebrałem pakiet, obejrzałem trasę i zacząłem przygotowania do startu. Pomimo późnego startu  (bieg główny zaczynał się o 21.00) temperatura i duchota była cały czas wysoka. Spodziewałem się tego i cały czas spryskiwałem ciało i ubrania biegowe wodą oraz do samego startu płukałem jamę ustną wodą.

Przed samym startem poczułem przypływ wielkich emocji. Kibice, muzyka, konferansjer... W oczekiwaniu na wystrzał startera chłonąłem atmosferę zawodów, której bardzo mi brakowało. W końcu nastąpił wyczekiwany huk i zaczęło się.

Od początku próbowałem utrzymać tempo w okolicy 4.22-4.25/km. Skąd taki duży rozstrzał? Nie wiedziałem czego się po sobie spodziewać, założyłem więc że ruszę w tempie mojej obecnej życiówki i na trasie dostosuję tempo. Pierwszy kilometr - osiągam dokładnie 4.22, drugi lekko pod górkę - 4.34 i już wiem że bezpieczniej będzie trzymać się tempa w okolicy 4.25/km, co udaje mi się do ok. 6km.

Pierwszy niepokojący objaw: mniej więcej trzeci kilometr a łydki jak z ołowiu. Czuję że bieg ze śródstopia stanowi dla mnie dodatkowy wysiłek względem przetaczania stopy przez piętę. Od początku biegu towarzyszy mi suchota w gardle, decyduję się więc korzystać z punktów z wodą - płuczę usta wodą i biorę mikro łyki. Mimo wszystko walczę ale gdzieś w okolicy 5km czuję tlące się napięcie w prawym boku. Kolka. Ta zaatakowała w okolicy 6km. Walczyłem z nią ponad 2 km. Kolki to moja zmora na zawodach 10k, a ta trzymała wyjątkowo długo. W zasadzie było już po zawodach. Wiedziałem że to moja pięta achillesowa i przed zawodami robiłem wszystko co w mojej mocy by nie dopuścić do skurczu. Niestety. Kiedy puściła nie miałem już sił na walkę w biegu. Pierwszy raz, walcząc z kolką, rozważałem przejście w zawodach na 10km do chodu. Ostatecznie nie zdecydowałem się. Biegłem dalej, nawet momentami próbowałem zrywów ale ani głowa ani ciało nie miało ochoty. Ostatnie kilkaset metrów to walka ale nie na tyle mocna by zbliżyć się do HRmax. Upał, kolka, i przede wszystkim za szybkie tempo w pierwszej połowie biegu - to wszystko przemieliło mnie i wypluło za linią mety z czasem 47:35. 9 sekund gorzej od korespondencyjnego biegu z listopada 2019. Porównywanie tych biegów oczywiście nie ma sensu. Nie mniej jednak nastawiałem się na walkę o pobicie życiówki, prawie 4 minuty szybszej... Nie ta forma, nie te warunki. Czy w innych warunkach pogodowych realne byłoby poprawienie PB? Na pewno byłaby szansa na lepszy wynik. Tempa OWB oraz niższa niż ostatnimi laty masa ciała (78kg) dawały taką nadzieję ale 19 czerwca w Stargardzie okazało się to mrzonką. 

Mimo wszystko uważam że była to bardzo cenna lekcja. Pierwsze od półtora roku zawody. Walka o wynik. Kibice. Adrenalina. I świetna atmosfera.

Na koniec, podzielę się swoimi przemyśleniami na temat samej trasy. Piszę "trasy" a nie "imprezy" bo do tej nie mam żadnych zastrzeżeń. W zasadzie wszystko bardzo mi się podobało, oczywiście oprócz upalnej pogody ale zawody na 10k to nie połówka czy maraton. Jedyna mini uwaga dotyczy nawrotek. Trasa stanowiła prosty odcinek 1.5km, w centrum Stargardu z dwiema nawrotkami. Jedna szeroka i szybka a druga węższa i tym samym, wybijająca z rytmu i wymagająca pewnego ekstra wysiłku. Tak ja to przynajmniej odczuwałem. Oczywiście nie mogę oczekiwać aby wszystko było przygotowane uwzględniając potrzeby wyłącznie biegaczy, wszak są jeszcze miedzy innymi zmotoryzowani mieszkańcy Stargardu. Dlatego też chylę Organizatorom czoła i dziękuję za możliwość pobiegnięcia w tym biegu, tym bardziej że jeszcze niedawno pandemia stawiała pod znakiem zapytania każde zawody biegowe. 

P.s. Byłbym zapominał: piękny medal, pycha ciastka w pakiecie no i przede wszystkim koszulka na ramiączkach - IMHO strzał w dziesiątkę!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz