poniedziałek, 6 września 2021

30. Półmaraton Piła

Od wczoraj mogę pochwalić się nową życiówką w półmaratonie. Poprzednia wytrzymała niespełna półtora miesiąca. Misja połamania 1:40 na 21k zakończyła się powodzeniem!


Co to za relacja z zawodów jak wszystkiego można dowiedzieć się z nagłówka? Zero budowania napięcia, zero atmosfery grozy... Ano tak. Taka właśnie była Piła. Veni, Vidi, Vici. Taki był cel. Wjechać i urwać przynajmniej 32 sekundy z poprzedniej, lipcowej życiówki z Nocnego Półmaratonu Szczecińskiego (01:40:31). Po najcieńszej linii oporu, chyba że okoliczności pozwolą na więcej.

Powiem szczerze, nie wiedziałem czego się spodziewać po sobie. Sierpień był ciekawym okresem pod względem treningu. Ostatni tydzień lipca, zaraz po szczecińskiej połówce, stanowił mój okres roztrenowania. W sierpniu, pierwszy tydzień poświęciłem na powrót na pełne obroty po roztrenie. Potem się przeziębiłem i trening siłą rzeczy szedł mi ciężko. A potem nastąpiły 2 tygodnie urlopu, bardzo obfite w trening biegowy górski, sporo trekkingu, trochę wspinaczki, duże wahania temperatur pomiędzy poszczególnymi lokalizacjami, sporo treningu w warunkach dużego chłodu  i obfitego deszczu i w dwie mocno wyczerpujące podróże samochodowe. Po powrocie do domu mój organizm odchorował urlop, byłem mocno osłabiony przez ostatnie 5 dni, przez co mocno zachodziłem w głowę nad tym co może mnie czekać w Pile. Przede wszystkim miałem wątpliwości (i dalej mam) czy biegi górskie mogą mieć dobry wpływ na moją "asfaltową" formę. Gdyby się nie udało zrealizować postawionego przed biegiem celu, nie byłbym zdziwiony.

A jednak się udało. Przed startem pocieszałem się że złe samopoczucie przed zawodami często owocowało dobrym rezultatem a kiedy potrafiłem kipieć energią przed rozpoczęciem wyścigów to przychodziło rozczarowanie.



Mając za jedyny punkt odniesienia lipcowy półmaraton, ułożyłem sobie z grubsza plan aby poprawić pierwszą dychę względem szczecińskiego biegu o 30-60 sekund i potem zwiększać stopniowo tempo. Wiem, 30-60 sekund to duży rozstrzał ale zwracam w biegu uwagę na wskazania pulsometru i tutaj zostawiłem sobie dodatkowe pole manewru. Tym razem to nie zagrało tak jak w Szczecinie. Puls był wyraźnie wyższy na założonym wstępnie tempie. Początkowo starałem się zwalniać ale wiedziałem że to nie pozwoli na realizację planu na pierwszą część biegu. Czułem się za to bardzo dobrze, postanowiłem więc utrzymać mocniejsze tempo i powoli je podkręcać. Pierwsze 10km przebiegłem w czasie 47:45 co było zdecydowanie szybszym czasem niż założone 48:30-49:00. Można powiedzieć że był to ruch lekkomyślny i jakieś obawy towarzyszyły mi, ale raz że obserwowałem cały czas swoje reakcje na obciążenia w biegu, dwa że aby pobiec negative split i tak trzeba przyśpieszyć w drugiej części a trzy że bez ryzyka nie ma sukcesu. Zwiększałem więc dalej  delikatnie tempo, w miarę przebytego dystansu i na ok. 13 kilometrze dogoniłem zająców prowadzących sporą grupę na 1:40. Przez chwilę biegłem z nimi, zwłaszcza że momentami na całej trasie dość mocno wiało i było to doskonałe aero ale czułem że tego dnia to jest zbyt asekuracyjne tempo i grzechem byłoby nie zaryzykować. Wyprzedziłem więc grupę i cały czas powoli starałem się przyśpieszać. I tak w sumie do samej mety. Ostatnie 2 kilometry były dla mnie bardzo mocne (po drodze napatoczył się jeszcze spory podbieg), z tradycyjnie mocnym finiszem na ostatnich kilkuset metrach. Pulsometr dobił do 97% HRmax, co jest dla mnie dość istotne, ponieważ ostatnimi czasy nie byłem w stanie przeskoczyć 95% pomiaru, jaki udało mi się wykręcić w 2015 roku (być może już czas skorygować mój HRmax ale dam jeszcze szansę na zawodach 10k). Udało się, 01:37:38 to wynik o którym nie śmiałbym marzyć. Ok, wiem że to nie jest jakiś hype w amatorskim bieganiu ale na poziomie na którym obecnie się znajduję to jest dla mnie wyczyn i powód do dumy. Chciałem połamać 1:40 a połamałem 1:38. W zasadzie nastąpiła analogiczna sytuacja do szczecińskiego półmaratonu - tam również chciałem tylko połamać 1:42:39 a wyszło mi 1:40:31. Ponad 2 minuty szybciej niż plan minimum. 

To na swój sposób daje do myślenia. Być może zbyt asekuracyjnie podszedłem do obu ostatnich imprez. Na pewno do pierwszej z nich, ale w tamtym wypadku nie miałem żadnego, referencyjnego odniesienia. Teraz podjąłem ryzyko które opłaciło się. Ale nie zawsze się to udaje, więc może nie ma co za bardzo rozkminiać. Zbyt dużo tutaj składowych i przypadku (np. terminu biegów górskich nie zaplanowałem względem startu w Pile, tak się to po prostu ułożyło). Udało się, mam satysfakcjonujący mnie wynik. Wspaniała nagroda za wykonaną pracę. A pomyśleć że jeszcze w lutym kończyłem 10-tygodniowy plan marszobiegów do ciągłej dychy w tempie OWB niewiele poniżej 6.00/km!

Na koniec dwa słowa o samej imprezie: bardzo udana, z mojego punktu widzenia. Wspomniana już trasa, sprzyjająca szybkiemu bieganiu to IMHO jej główny atut. Solidna organizacja, w zasadzie trudno było się do czegokolwiek przyczepić (lub coś szczególnie wyróżnić), jedyne czego mi brakowało to możliwości wygrawerowania medalu. Może to dziwić, wszak Piła jest półmaratonem wchodzącym w skład Korony Półmaratonów Polskich. Co prawda sama korona mnie nie interesuje ale graweru mi szkoda.  Z drugiej strony mógłbym to zrobić przeca we własnym zakresie, gdyby to faktycznie było kluczowe. Może więc niepotrzebnie się czepiam.

Tradycyjnie bardzo dziękuję Wolontariuszom i Kibicom. Wasza obecność na trasie jest nie do przecenienia!

Przy okazji taka ciekawostka: 30. Półmaraton Piła był moim pierwszym startem w  zawodach w Polsce, poza obszarem Województwa Zachodniopomorskiego. Tak to się jakoś ułożyło, że oprócz 3 imprez za granicą, biegałem tylko u siebie :)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz