niedziela, 12 września 2021

XXIV Choszczeńska Dziesiątka

Huuurrra! Kolejna twierdza padła! Tym razem na trasie w Choszcznie udało mi się zdmuchnąć kurz z prawie sześcioletniej życiówki na dychę i grzecznie poprosić aby zechciała już zejść z piedestału.

fot. Jarosław Dulny


Trwaj chwilo, jesteś piękna - chciałoby się rzec. Tydzień po fantastycznym, jak na moje możliwości, starcie w półmaratonie w Pile, przyszedł czas na drugie w tym sezonie zawody na 10km. O ile pierwsze, w Stargardzie, zakończyły się bardzo pouczającym rozczarowaniem, o tyle dziś udało mi się rozmienić leciwe 43:49 (Goleniów, 2015) na 42:52. Tym razem areną mych zmagań była bardzo przyjemna trasa w Choszcznie.

Tegoroczna trasa Choszczeńskiej Dziesiątki

W ogóle, muszę powiedzieć że to bardzo, bardzo udana impreza. Trasa, składająca się z jednej pętli, w mojej ocenie sprzyja do bicia życiówek, przynajmniej na tym poziomie gdzie się obecnie znajduję. Nie jest to przysłowiowy stół, ale podbiegów dających w kość w zasadzie nie było, największy znajdował się na pierwszym kilometrze, a kilka mniejszych w drugiej części biegu. Nie czułem jednak żeby mi te podbiegi robiły krecią robotę. Co ciekawe, spora część trasy, wokół jeziora Klukom, prowadziła po nawierzchni szutrowej ale i ona nie przeszkadzała w biegu, bo to  w większości równiutka jak stolnica granitowa mączka. Pozostała część trasy to nawierzchnie utwardzone, głównie asfaltowe.

Kolejną ciekawostką jest fakt że impreza ta posiada swój własny teledysk i oficjalną piosenkę której można posłuchać np. tutaj:


A na koniec można przybić piątkę z Pawłem Czapiewskim czyli m.in. rekordzistą Polski na 800 i 1500m!

Jeżeli chodzi o mój start to tradycyjnie postawiłem na negative split. Pierwsze 2 kilometry pobiegłem odrobinę szybciej niż początkowo zakładałem, kolejne trzy były już wolniejsze i w rezultacie półmetek minąłem w czasie 21:54 czyli w zasadzie w punkt bo celowałem w 22 minuty. Muszę przyznać że biegło mi się nieźle ale cały czas w głowie miałem mojego wroga nr 1 na dystansie 10k czyli : KOLKĘ. Tak, tak, Kolka nigdy nie odmówi sobie pokibicować mi na trasie i tym razem dorwał mnie sk#$%iel na ostatnim kilometrze. Broniłem się przed nim dość dzielnie ale parę(naście?) sekund mi gnojek urwał. Nie mniej jednak jest duży progres bo z reguły Kolka atakuje mnie szybciej i boleśniej w zawodach na dyszkę. Myślę że tak późne wystąpienie tej dolegliwości to zasługa bardzo dokładnej i długiej rozgrzewki przez startem, po raz pierwszy zastosowałem m.in. przebieżki przed zawodami i ten element na pewno zostanie w moim arsenale łorming-apsów. Tak czy inaczej, przemęczyłem te ostatnie kilkaset metrów, nawet udało mi się wyraźnie przyśpieszyć na finiszu i jeeeest! 43 minuty połamane, 44 miejsce w kategorii Open. Na starcie arbuz, gratulacje od i dla rywali i rozmowy ze znajomymi biegaczami. Bardzo przyjemny piknik z posiłkiem regeneracyjnym (m.in. pomidorowa z ryżem z kotła, pychota!) 

Analizując mój bieg, myślę sobie że jedyne co bym w nim zmienił to start. Chyba ciut za szybko zacząłem pierwsze dwa kilometry. Oczywiście nie mam na myśli spalenia biegu i na pewno nie chciałbym biec pierwszych 5km wolniej niż te niecałe 22 minuty, ale może gdyby zamienić kolejnością tempo pierwszych dwóch kilo z kolejnymi trzema,  to może taki manewr opóźniłby wystąpienie kolki lub zneutralizowałby zagrożenie do zera. Teraz jednak to już tylko gdybanie. Za miesiąc, na trasie w Pyrzycach, spróbuję dokonać delikatnych korekt i zobaczymy co to przyniesie.

Moje dwa najcenniejsze w tym roku łupy

Tradycyjnie dziękuję za możliwość udziału we wspaniałej imprezie Organizatorom, Prowadzącemu (klasa konferansjerka) Wolontariuszom (fantastyczny doping na ostatnim zakręcie, dziękuję!!!), Fotografom (Jarek Dulny, jedno z najlepszych zdjęć jakie mam z biegowych tras dziś wyszło spod Twojego palca) i oczywiście Kibicom. Walka na ostatnich metrach, przy takim dopingu jak dziś w Choszcznie zawsze smakuje wyjątkowo i zapada w pamięci na długo. Chapeau Bas!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz