sobota, 29 kwietnia 2023

37. Haspa Marathon Hamburg 2023 - relacja

Powoli kończy się nam maratońska wiosna. Część z Was biegła zapewne w Dębnie, Londynie, Krakowie lub Paryżu a za mną z kolei udział w niesamowicie atrakcyjnym 37. Haspa Marathon Hamburg. Zapraszam Was serdecznie do relacji!

Minęło już kilka dni od mojego startu. Powoli opadają emocje, choć muszę przyznać że endorfina wciąż trzyma. To był wspaniały bieg! A chciałbym tu podkreślić że był to mój pierwszy start po ubiegłorocznym maratonie w Chicago. Dlaczego jest to tak istotne? Ano dlatego że ten uznany major, powiesił bardzo wysoko poprzeczkę, jeżeli chodzi o moje oczekiwania, względem biegowych zawodów, do których moje przygotowania trwają kilka miesięcy. Trudniej mi się potem ekscytować tak mocno na myśl o imprezie, która teoretycznie, jest mniejszego kalibru. Okazało się jednak, po raz drugi z resztą, że życie po majorach istnieje! I to jest bardzo dobra wiadomość!

Nie chciałbym być tutaj źle zrozumiany. Mam póki co tylko dwa zaliczone biegi z serii World Major Marathons, natomiast każdy z ukończonych przeze mnie maratonów, niezależnie gdzie, jest dla mnie, na swój sposób unikalny.   

Niemniej, w moich maratońskich wyborach staram się skupić na kilku aspektach. Po pierwsze, z reguły staram się wyszukiwać maratony atrakcyjne turystycznie. Po drugie, z dużą ilością kibiców na trasie. Po trzecie, o profilu sprzyjającym szybkiemu bieganiu. Czy taki był Hamburg? O tak! A przynajmniej w większości spełniał pokładane w nim oczekiwania. Ale o tym za moment. 


Zapisując się na ten maraton, w październiku ubiegłego roku, miałem świeżo w pamięci mój start w Chicago, który mówiąc wprost: rozwalił w drzazgi wszystko co do tej pory widziałem na biegowych trasach. Ok, być może nie za wiele widziałem ale to nieistotne. Wiedziałem że na wiosnę nie pobiegnę kolejnego majora więc postanowiłem wybrać coś z piątki: Hamburg, Kraków, Rotterdam, Paryż, Wiedeń. Nie brałem za to pod uwagę wiosennych biegów w których już wystartowałem, np. w Dębnie. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw stanęło na tym hanzeatyckim mieście. 

Do Hamburga wybrałem się z żoną i córkami. Mamy tam bliską rodzinę i decydując się na ten bieg, wiedziałem że jest to znakomita okazja aby się spotkać i spędzić ze sobą trochę czasu, zwłaszcza że ostatnio nie było za wiele ku temu okazji. Lubię kiedy moje biegowe eskapady są atrakcyjne również dla moich dziewczyn i pod tym względem ten wyjazd był strzałem w dziesiątkę.


Na dzień przed biegiem odebrałem pakiet biegowy. Wychodząc ze stacji U- Ubahna, przy samych halach targowych (Messe), od razu poczułem niesamowitą euforię, związaną z nadchodzącymi niedzielnymi zawodami. Na terenie targów znajdowały się start/meta, a także Expo i całe miasteczko biegowe. Akurat trwały zawody dla dzieci, było bardzo dużo kibiców i panowała niesamowita atmosfera. Mój przedbiegowy stres, który trzymał mnie od dobrych kilku dni, jeśli nie dużej, na moment ustąpił miejsca olbrzymiej ekscytacji faktem, że za niecałą dobę, będę już na trasie biegu, na który czekałem pół roku!



Po odebraniu pakietu pokręciłem się trochę po Expo. W porównaniu z Berlinem czy Chicago, nie było zbyt duże ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Niczego prócz numeru startowego nie potrzebowałem. Zwróciło natomiast moją uwagę swoiste Hall of Fame, gdzie Organizator przedstawił sylwetki zwycięzców w klasyfikacji kobiet i mężczyzn, wszystkich dotychczasowych edycji tego maratonu. I tak, w jednym rzędzie z Eliudem Kiphoge można było ukłonić się trójce naszych zwycięzców: Krystynie Pieczulis (1996), Renacie Sobiesiak (1997) oraz nieżyjącemu już niestety Piotrowi Gładkiemu (2000). 

Hall of Fame

Krystyna Pieczulis, Renata Sobiesiak

Piotr Gładki (1972-2005)

Po wyjściu z Expo, pokręciłem się jeszcze chwilę w pobliżu startu i obejrzałem sobie dokładnie ostatnie półtora kilometra. Lubię wiedzieć jak wygląda kocówka, gdzie z reguły próbuję dać z siebie maksa i ze zdumieniem odnotowałem fakt, że dobre kilkaset metrów między 41 i 42 km stanowi wyraźny podbieg! Trochę mnie to zaskoczyło ale byłem rad że teraz a nie w biegu.

O tym że nie będzie to jedyne zaskoczenie względem tej trasy, miałem jednak dowiedzieć się dopiero następnego dnia, hihihi...

W niedzielę budzik obudził mnie ok. 5.15. Teoretycznie mogłem jeszcze pospać, bo start zaplanowany był na 9.30 ale lubię ogarniać przedstartowe czynności bez stresu i niepotrzebnego pośpiechu. Tradycyjnie przygotowałem izotoniki z proszku, zjadłem maratońskie śniadanie i przygotowałem ubrania i rzeczy na drogę. Żona podrzuciła mnie na U-bahna i ok. 7:40 byłem już w kolejce jadącej w kierunku centrum. Większość z pasażerów to maratończycy. Bardzo lubię ten stan kiedy na każdym przystanku przybywa w wagonach kolejki biegaczy. Niektórzy w grupach, inni samotnie i w skupieniu - wszystkich nas łączył ten sam cel i kierunek podróży.

Idziemy jak na ścięcie :)

Po dotarciu na miejsce, udałem się do hali gdzie znajdowały się depozyty i przebieralnie z natryskami. Muszę oddać Organizatorowi że wszystko było bardzo czytelnie oznakowane i świetnie zorganizowane. Dodatkowo, w środku hali można było poczekać praktycznie do samego startu a także przeprowadzić pełną rozgrzewkę! To bardzo duży plus, ponieważ poranek był chłodny, mimo że podskórnie czuć było że będzie to dość ciepły dzień w dalszej jego części. Duże brawa i podziękowania za ten pomysł, to było moje najbardziej komfortowe oczekiwanie na start!

Zaraz ruszamy!

Po wyjściu z hal, poszedłem wraz z tłumem w kierunku stref startowych. Organizator podał informację o ok. 12 tyś. zarejestrowanych biegaczy, myślę więc że na starcie pojawiło się ok. 11 tyś maratończyków. Do tego dochodzili biegacze biegnący w sztafecie ale nie wiem ilu ich było.

Ciekawostką niech będzie fakt że prawie równolegle do maratonu odbył się półmaraton. Start /meta dla połówki znajdowały się niedaleko startu maratońskiego a sam bieg wystartował godzinę wcześniej. Trasy częściowo pokrywały się ze sobą w przebiegu pozwalającym połówce zakręcić swoją pętlę.

O 9:30 nastąpił start. Ja biegłem ze strefy C i już minutę później byłem na trasie. Szybko, sprawnie, bez większego czekania.

Moim celem minimum na ten bieg było połamanie bariery 3:20. Teoretycznie nie powinno było to być trudne do osiągnięcia - wszak pół roku wcześniej nabiegałem 3:22:38 a przygotowania miałem dobre. Niemniej, im bliżej było startu, tym większe miałem wątpliwości, co myślę jest typową reakcją obronną organizmu.

Reeperbahn wita nas z otwartymi ramionami ;)

Jako że te wspomniane 3:20 stanowiły pewne minimum w moich założeniach, postanowiłem, wzorem biegu w Chicago, pobiec nie trzymając się ściśle międzyczasów na konkretny wynik tylko biec w oparciu o samopoczucie, dodatkowo z kontrolą tętna z nadgarstka. W USA dało to równiutki bieg, raptem 12 sekund różnicy między połówkami. 

Pierwszy kilometr, tradycyjnie pobiegłem nieco wolniej i stopniowo zacząłem się rozpędzać. Po pierwszej 5-ce mój czas był ok. 10 sekund wolniejszy od zakładanego dla progu 3:20. Cieszyło mnie to bo wiedziałem że się rozpędzam przy jednoczesnym zachowywaniu sił na dalsze kilometry. Bardzo komfortowe bieganie!

Humor dopisuje!

Na dziesiątym kilometrze miałem minutę zapasu nad międzyczasem na 3:20. W dalszym ciągu biegło mi się bardzo komfortowo, kontrolowałem tętno i pilnowałem aby się nie rozpędzać zbyt mocno, tym bardziej że czekał na mnie największy zbieg na trasie maratonu.

Za nami największy zbieg na trasie

A potem dość spory podbieg

Hamburska trasa jest szalenie atrakcyjna
widokowo - za moimi plecami ikoniczna
Elbphilharmonie

Mijając połowę biegu, przy okazji poprawiłem swoją życiówkę na 21.1k ! O sekundę :) Nie był to mój cel ale ucieszyło mnie to. Nie było to zbyt trudne, wszak dawno nie biegłem pólmaratonu i moje PB jest moooocno nieaktualne.

Niedługo potem zaczęły się piętrzyć schody. Stopniowo zacząłem odczuwać trudności z utrzymaniem tempa. Przede mną, jak się później okazało konkretny podbieg a w nogach miałem już sporo mostów, mostków, podbiegów, mega zbieg i tunel pod Haupbahnhof, z którego trzeba było się jakoś wydrapać przeca. Spodziewałem się umiarkowanie płaskiej trasy, nie wiem skąd się biorą opinię że tak tutaj jest. Nie, nie jest! Albo moja definicja słowa "umiarkowany" różni się od ogólnie przyjętej :)))

źródło: Strava

Powiem szczerze, bardzo mnie to zaniepokoiło. Średnie tempo zaczęło wyraźnie spadać: 4:36, 4:37, 4:38.... oj niedobrze, pomyślałem. Jak tak dalej pójdzie to po 30tce przydzwonię w ścianę i tyle będzie z łamania 3:20. Postanowiłem więc zwolnić jeszcze zawczasu i tym samym myślę udało mi się uratować ten bieg.

Poniżej znajdują się moje międzyczasy:

SplitTime Of DayTimeDiffmin/kmkm/hPlace
5km09:54:5800:23:5223:5204:4712.57
10km10:17:4500:46:3822:4604:3413.18
15km10:40:5101:09:4523:0704:3812.98
20km11:03:5001:32:4322:5804:3613.06
Halb11:08:4401:37:3704:5404:2913.43
25km11:27:2101:56:1418:3704:4712.58
30km11:51:2602:20:1924:0504:4912.46
35km12:15:0802:44:0123:4204:4512.66
40km12:38:4603:07:4023:3904:4412.69
Finish12:48:5003:17:4310:0304:3513.101027
materiały Organizatora

Widać wyraźnie że od połówki do trzydziestego kilometra biegło mi się wyraźnie wolniej. To był dla mnie najtrudniejszy moment biegu. Postanowiłem działać i oprócz zwolnienia tempa zamieniłem kolejność przyjmowania żeli: ten z kofeiną, który planowałem przyjąć ok 34 km wziąłem na 28-mym, a kolejny, już bez,  na 32-gim. I myślę że był to dobry pomysł bo im bliżej mety tym lepiej mi się biegło.

Jeszcze tylko 2 kilo i fajrant!

Co ciekawe, całe to zamieszanie poskutkowało tym, że tradycyjnie najcięższe dla mnie kilometry 37-39 minęły jak z bicza strzelił. Myślę że wcześniejszy "odpoczynek" na trasie, wspaniali i kibice oraz sprzyjający na tym fragmencie profil trasy miały olbrzymi na to wpływ.

800m do mety!

I w taki to sposób dotarłem do 41 kilometra, gdzie na końcu wspomnianego wcześniej podbiegu czekały na mnie moje dziewczyny. Przybiliśmy piąteczki i pobiegłem dalej, do mety już tylko 650m!

Ostatnie kilkaset metrów to walka o jak najlepszy wynik przy jednoczesnej celebracji tego że tutaj jestem, wśród wspaniałych kibiców, którzy stworzyli niesamowitą atmosferę! Podobnie jak w Chicago, chciałem jednocześnie: i być już na mecie i cieszyć się ostatnimi metrami jak najdłużej! Cudowna, wspaniała końcówka, którą dość dobrze znałem bo dzień wcześniej obejrzałem ją sobie dokładnie.

ostatnia sto metrów po czerwonym dywanie!

Na metę wpadam z czasem 3:17:43, poprawiłem swój poprzedni rekord o prawie 5 minut. To dobry, nawet bardzo dobry rezultat. Mam jednak poczucie że mogłem pokusić się o ciut lepszy wynik. O ile? Nie ma co gdybać, niemniej wiem że spaliłem nieco początek. To co w płaskim jak stół Chicago sprawdziło się idealnie, tutaj niestety nie do końca. Później okaże się że druga połówka była wolniejsza o 2 minuty. Wyszedł niechcący positive split, na szczęście bez okrutnego kryzysu pod koniec biegu.

Misja zakończona sukcesem!

Za metą poczekałem chwilę na poznanego na trasie Litwina aby pogratulować mu biegu. Zaraz później udałem się odebrać medal, uzupełnić płyny, chapsnąć nieco owoców i hajda do grawera! Teraz mój medal, z wygrawerowanym wynikiem mogę dumnie pokazać kolegom na dzielni :)

Dumny posiadacz kolejnego, maratońskiego krążka

Po biegu spotkałem się z moimi dziewczynami. Po kilku godzinach fajnego chilloutu, wróciliśmy metrem po samochód, a po kolejnych 5 godzinach zawitaliśmy do Szczecina.

I to by było na tyle. 37. Haspa Marathon Hamburg to była wspaniała, niezapomniana impreza. Doskonale zorganizowania, z przepiękną trasą i fantastycznymi kibicami. Naprawdę, ten maraton to jest TOP. Nie doceniałem go trochę, przed biegiem. Niby wiedziałem że jest to uznany europejski klasyk ale... no właśnie, póki nie spróbowałem to nie czułem nadmiernej ekscytacji. Muszę tutaj posypać głowę popiołem ale na usprawiedliwienie napiszę że przed Chicago czy Berlinem też starałem się studzić emocje. Dopóki nie ma mnie na starcie (a może nawet i mecie) to nie ma biegu a po drodze przecież są kilkumiesięczne przygotowania przez które trzeba przebrnąć w miarę bezurazowo. W moim przypadku stwierdzenie "w miarę" stanowi często klucz, podobnie było i tym razem.

źródło: Garmin Connect

Przy okazji wspomnę że Hamburg Marathon był pierwszym biegiem gdzie zdecydowałem się zabrać na trasę kamerę GoPro. Przed startem towarzyszyły mi nieco obawy czy nie będzie mi zbytnio przeszkadzać. Na szczęście bezpodstawnie. Mam materiał z którego jestem bardzo zadowolony, zmontowałem już film na pamiątkę, który możecie obejrzeć poniżej lub na moim kanale YT.


Tradycyjnie, bardzo dziękuję Organizatorom, Kibicom i Wolontariuszom. Kłaniam się Wam w pas, bez Was nie byłoby tego biegu! Dziękuję moim Dziewczynom za doping i wyrozumiałość dla mojego biegowego hobby! Radkowi za przedmaratońskie wsparcie, bardzo potrzebne, widzimy się w Walencji! Karolowi za kilka wspólnych treningów, gratuluję Ci trzeciej gwiazdy WMM, biegliśmy z Karolem maratony równocześnie choć gdzie indziej. Teściom i Rodzicom za doping, wszystkim Bliskim za zainteresowanie i dobre słowo!

Szczególne podziękowania kieruję do Magdy i Dawida za ugoszczenie nas w Hamburgu. Dzięki Wam mogłem komfortowo się przygotować do startu w tych ostatnich 2 dobach. Super czas mieliśmy w Hamburgu z Wami i dzięki Wam!



Fotografie: Sportograf.com, własne










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz