Lipiec był dla mnie bardzo ciekawym miesiącem patrząc z biegowego punktu widzenia. Przede wszystkim dlatego że miałem okazję wakacyjnie połączyć bieganie z turystyką co bardzo lubię. Wrażeniami z tych biegów podzielę się w poniższym wpisie.
Pod koniec czerwca wybraliśmy się rodzinnie na urlop. Celem naszego wyjazdu były dwie włoskie, bardzo popularne miejscówki: jezioro Garda i nadmorskie Cinque Terre. Wyjazd podzieliliśmy mniej więcej po połowie, tj. po tygodniu spędzonym nad Gardą, przenieśliśmy się nad Morze Śródziemne.
Jako że wybraliśmy się samochodem, postanowiłem nie katować rodzinny kilkunastogodzinną podróżą na strzał i wykonałem dwa międzylądowania: w okolicy Ingolstadt w jedną stronę, i w okolicach Insbrucka w drugą. Pierwotnie planowałem te noclegi wykupić w Rothenburgu (jestem fanem Gabriela Knighta ;) i samym Insbrucku lub Karlowych Warach ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu. Atrakcji mieliśmy wystarczająco i nie chciałem już zbytnio wydłużać i zbaczać z trasy którą musieliśmy pokonać.
W Ingolstadt zrobiłem pierwszy wakacyjny trening. Bardziej lekkie rozbieganie, dzień wcześniej przejechaliśmy prawie 800km. Pokręciłem się po niewielkim centrum przez 10km, ot tak, turystycznie. I na lekko. Samo miasto (na tyle ile je widziałem) nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Historyczne centrum jest dość przyjemne w odbiorze aczkolwiek rzuca się w oczy spora ilość zabudowy powojennej, na szczęście subtelnie wkomponowanej w zabytkową tkankę. Zaciekawiły mnie też pozostałości twierdzy aczkolwiek nie na tyle aby robić z tego jakaś wielką sensację. Nie odnotowałem też na ulicach jakiejś nadzwyczajnej ilości samochodów marki Audi :))).
Kolejne treningi biegowe wykonałem już we Włoszech. W ciągu niecałych dwóch tygodni pobiegłem kilkakrotnie w okolicy miasteczka Salo (asfalt i trail) a także dwukrotnie w okolicy Cinque Terre - tutaj moje biegowe wycieczki przyjęły bardziej trailową formę.
Musze przyznać że bieganie po Salo sprawiało mi dużą frajdę. Miasteczko, podobnie jak zdecydowana większość mu podobnych nad Gardą, jest bardzo urokliwe. Dużo frajdy dawało mi bieganie ciasnymi uliczkami i odkrywanie kolejnych zakamarków miasta. Tutaj przede wszystkim biegałem w pierwszym zakresie. Salo jest dość płaskie co dla mnie stanowiło plus.
Dla tych którzy nie przepadają za płaskimi jak stół trasami, Garda oferuje olbrzymią ilość trailowych tras. Ja, z uwagi na fakt że spędzaliśmy urlop przede wszystkim rodzinnie wybrałem się w teren tylko raz i to najbliżej jak się da: wszak Salo leży u podnóża Monte San Bartolomeo (569 m.n.p.m.). Zrobiłem kilkunastokilometrowy trening w prostym terenie górskim jakie zaoferowała mi wybrana trasa. Mimo że teren technicznie nie przysparzał trudności (takie max. tatrzańskie regle) a ja biegłem z trasą wgraną w zegarek, udało mi się kilkakrotnie zgubić. Rekompensatą za te niewielkie trudności były przepiękne widoki z Croce di Salo: punktu widokowego, z charakterystycznym białym krzyżem. Tak, nazwa zobowiązuje.
Po przeniesieniu się z nad Gardy w rejony Cingue Terre, udało mi się wykonać dwie jednostki treningowe: 16km trailu z Levanto do Monterosso Al Mare i króciutkie kółko Montale-Lavagiorosso-Lizza. Oba biegi przyniosły mi mnóstwo frajdy - chyba przede wszystkim pierwszy z biegów, wzdłuż skalistego wybrzeża. Drugi z kolei, pozwolił mi zaspokoić ciekawość i zobaczyć jak wyglądają te słynne włoskie wioski/komuny, poprzyklejane do zbocza wzgórz. Było więc trochę błądzenia po ciasnych uliczkach tych uroczych miejscowości, trochę prostego trailu i trochę asfaltu - taki mieszaniec.
Na koniec naszego urlopu, zrobiłem niewielkie kółko (bardziej na "zaliczenie" i czystej ciekawości bo nigdy nie biegałem w Austrii) w miejscowości Westendorf. Treningowo nie przynosiło to w zasadzie żadnej korzyści. Byłem też dość obolały i sztywny - czułem w nogach trudy i wcześniejszych treningów i samej podróży.
Poza bieganiem stricte wakacyjnym, starałem się wykorzystać lipiec na budowanie fundamentów biegowych pod kolejne miesiące, mające stanowić przygotowania maratońskie do Walencji. Nie były to zbytnio forsujące jednostki: OWB, Kros pasywny/aktywny, krótka wycieczka biegowa. Cały czas muszę oszczędzać prawy Achilles (dość mocno odczułem te krosy, niestety) i to rzutowało na sposób i jakość prowadzonego treningu. Łącznie przebiegłem w lipcu 128km.
Jeżeli chodzi o moją formę to, tradycyjnie już, w czasie urlopów pozwalam sobie na dużo większy luz niż w okresach ścisłego treningu przedmaratońskiego. Elastycznie podchodzę do dystansu, wskazań pulsometru czy w ogóle jako takiego reżimu treningowego. Trudno mi więc wyciągać jakieś wnioski. Do tego dochodzi niestety problem ze ścięgnem Achillesa, który mocno rzutuje na moje letnie treningi. Gdyby noga była "czysta" to postawiłbym na trening szybkościowy. A tak robię minimum żeby dociągnąć jakoś do przygotowań stricte pod maraton. Wydaje mi się jednak że jestem w dobrym punkcie wyjścia do pracy podczas maratońskiego BPSu. Potrzebuję ok 15 tygodni aby w pełni przygotować się do Walencji, początek właściwych przygotowań przypada na koniec sierpnia. Do tego czasu dalej będę biegać mniej forsująco.
Z początkiem sierpnia czeka na mnie kolejny...urlop. Ale o tym już w w kolejnych miesięcznych podsumowaniach napiszę ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz