poniedziałek, 6 maja 2024

Kwiecień - podsumowanie

Za nami kwiecień. Pod kilkoma względami to mój najlepszy biegowy miesiąc, odkąd piętnaście lat temu zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Dlatego też z nieukrywaną przyjemnością publikuję to podsumowanie.


W kwietniu nastąpiły dwa, przełomowe dla mnie wydarzenia. Na pewno jedno uważam za kamień milowy. W drugim przypadku to czas pokaże. Co by jednak się nie działo, oba stanowią duży progres w mojej biegowej przygodzie. I oba dały mi bardzo dużą satysfakcję.

Wydarzenie nr 1.
Na początku kwietnia połamałem 40 minut na dystansie 10000m. Celowo nie piszę 10km, ponieważ moją próbę wykonałem na bieżni Stadionu Leśnego w Sopocie. Nabiegałem 39:35. Obok ostatniego maratonu, jest to mój najcenniejszy, dotychczasowy wynik. O połamaniu 40 minut marzyłem od kilku lat. Długo czekałem na ten moment. Najpierw kilkuletnia przerwa, spowodowana kontuzją, później nieudane próby ale również kolejne, drobniejsze urazy, spowodowały że musiałem czekać aż do teraz. Do pełni szczęścia chciałbym powtórzyć to na ulicy, a najlepiej rozmienić na drobniej.



Ten bieg dał mi dużo spokoju przed maratonem w Wiedniu. Pozwolił utwierdzić się w przekonaniu że mogę myśleć o łamaniu 3:05 w maratonie. Pobiegłem go tydzień po Trzydziestce, na dwa tygodnie przed maratońskim startem. Specjalnie pojechałem do Sopotu aby podjąć się tej próby. Wykupiłem hotel dla całej naszej rodziny, po czym po pracy w piątek, spakowałem nas w samochód i wieczorem byliśmy na miejscu. Następnego dnia rano, moje dziewczyny poszły na basen i plażę a ja na stadion. Fakt że musiałem przejechać prawie 400km, żeby zrobić jeden trening, miał być dodatkowym bodźcem aby nie pozwolić psychice pęknąć w trudnych chwilach. Ciężko się zmotywować do maksymalnego wysiłku w treningu, bez kibiców i bez rywalizacji z innymi biegaczami. Dlatego nie mogłem podjąć się tej próby na stadionie w Szczecinie, ani tym bardziej na asfaltowej pętli w Lesie Arkońskim.

źródło: Garmin Connect

Poza tym marzyłem o pobiegnięciu na Stadionie Leśnym, który jest przepiękny. I tym samym upiekłem dwie pieczenie przy jednym ogniu.




Wydarzenie nr 2.
41. Vienna City Marathon - czas netto 3:03:07. Do stolicy Austrii pojechałem by łamać 3:05 a ściślej, bić się o wynik który pozwoli mi stanąć na starcie maratonu w Bostonie w 2025 roku. To był cel nadrzędny. Relację z biegu opublikowałem w moim poprzednim poście więc nie będę się zbytnio rozwodzić na ten temat. Skupię się na pewnych moich przemyśleniach na temat tego co daje mi ten wynik.

Przede wszystkim, nie chcę dzielić skóry na niedźwiedziu. Wydaje mi się że on ledwie dyszy ale wciąż jeszcze żyje a pazur skurczybyk ma ostry. Dlatego, dopóki organizator nie rozpatrzy wszystkich zgłoszeń, nie mogę niczego być pewnym. Cut off time jest zależny od ilości chętnych i mój wynik może, choć nie musi okazać się wystarczający. Uważam jednak że szanse są naprawdę spore.

Niezależnie od tego jak pójdzie mi w losowaniu, traktuję ten wynik jako duży krok do przodu. Myślę też, że daje mi podstawy do myślenia o kolejnym celu jakim jest łamanie 3 godzin. To jest pierwszy raz, kiedy otwarcie o tym piszę.

Do tej pory podchodziłem do tego jak do marzenia o którym nie wypada myśleć a co dopiero mówić. Bo między 3:11 (poprzednie PB) a 2:59 jest przepaść. I postanowiłem podchodzić do tematu jak przysłowiowy bokser: marzyć po cichu o walce o mistrzostwo świata ale skupiać się wyłącznie na najbliższym przeciwniku. Tak traktowałem kolejne maratony: Hamburg (3:17), Walencję (3:11) i w końcu Wiedeń (3:03). I choć nie mogę mieć żadnej pewności że cel jest w moim zasięgu to mam przekonanie że należy podjąć rękawicę.

Jestem zwolennikiem metody małych kroczków. Krok po kroku, do celu. Tym celem może być progres sportowy ale też pobiegnięcie kolejnego maratonu z cyklu WMM. Chciałbym, aby to był wspomniany Boston. Ale też zapisałem się na losowanie na London Marathon 2025. Szanse są minimalne (wpłynęło 850 tyś. zgłoszeń) ale uważam że każde, nawet nieudane losowanie, stanowi krok do przodu. Niemniej, gdybym się dostał, byłby to doprawdy chichot losu. Prawdopodobnie musiałbym zrezygnować z Bostonu i myśleć o kolejnej próbie w przyszłości. O ile w ogóle tam bym się dostał. Przed chwilą miałem jednego niedźwiedzia do poćwiartowania, a teraz już jest mowa o dwóch. Schodzę więc na ziemię, sypię głowę popiołem i pokornie czekam na rozwój sytuacji, kolejno w lipcu i sierpniu.

Informacyjnie napiszę że w kwietniu przebiegłem 136km. Po maratonie nie biegałem już. Jestem w trakcie roztrenowania, które potrwa prawdopodobnie do połowy maja. To dość długo ale uważam że jest to konieczne. Być może czeka mnie jakaś forma delikatnej fizjoterapii prawego Achillesa. Może 2-3 sesje fali uderzeniowej? Zobaczymy co wyjdzie z USG. Nie jest źle, ale wciąż czuję go czasem. Mam wrażenie że brakuje już tylko kropki nad i, żeby było perfekt.

Wstrzymuję się więc z jakimiś decyzjami co dalej. Prawdopodobnie zapiszę się na Maraton Warszawski i tam spróbuję powalczyć o nowe PB. Jestem też po słowie z trenerem, Bartkiem Nowickim na temat naszej dalszej współpracy. Bardzo się cieszę że będziemy mieć okazję dalej pracować!  Chciałbym też powalczyć na krótszych dystansach i popracować nad prędkością w sezonie letnim. Teraz jednak muszę uzbroić się w cierpliwość. Przed sobą mam jeszcze przynajmniej kilka dni przymusowej laby. Po niezwykle udanym kwietniu, muszę zrobić krok wstecz aby móc się dalej w tej mojej biegowej przygodzie rozwijać.


 Pozdrawiam serdecznie.


***



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz