czwartek, 3 października 2024

46. Nationale-Nederlanden Maraton Warszawski - relacja

Mój jubileuszowy, dziesiąty maraton przechodzi do historii. To był dla mnie bardzo ważny bieg, wieńczący pewien etap mojej biegowej przygody.

źródło: fotomaraton.pl

Do Warszawy wybrałem się z rodziną, w ramach maratońskiego city break. W piątek po pracy wsiedliśmy w pociąg w Szczecinie a ok 23.00 rozpakowywaliśmy walizki już na miejscu, w stolicy.

W sobotę rano wybrałem się po odbiór pakietu startowego. Przy okazji postanowiłem przejść się wzdłuż ostatnich 2 km trasy na której już następnego dnia miałem walczyć o nową (lepszą, szybszą) życiówkę. Akurat miałem po drodze - to raz, a dwa że frapował mnie nieco profil trasy, który wyraźnie wskazywał na to, że ostatnie kilometry biegu będą piąć się lekko pod górkę. Chciałem więc sprawdzić czy faktycznie taki diabeł straszny jak go malują.

Podobną końcówkę, przynajmniej w oparciu o profil wysokościowy, ma trasa maratonu w Wiedniu, więc mniej więcej wiedziałem czym to może pachnieć tutaj. A pachniało całkiem nieźle. A jak wyglądało! Kurczę, pierwsza rzecz jaka rzuciła mi się w oczy, to jak to miasto wypiękniało! Dawno mnie tu nie było i muszę przyznać że tym razem stolica naprawdę mnie zachwyciła! 

Stare Miasto, jak dla mnie, miejscami ma vibe czeskiej Pragi, 
lecz ja się pytam: gdzie jest pracownia Papcia Chmiela?

Po dotarciu do PKiN skierowałem się bezpośrednio do biura zawodów gdzie odebrałem pakiet startowy i pokręciłem się chwilę po niewielkim expo, towarzyszącym imprezie.  Kupiłem magnes na lodówkę i udałem się w kierunku miasteczka biegowego, usytuowanego nieopodal strefy startu/mety. Akurat odbywały się zawody dla dzieci. Miałem nadzieję że udzieli mi się atmosfera biegowego święta i puści ten cholerny, przedstartowy stres, który towarzyszył mi od dobrych kilku dni. Niestety, sk#rwiel nie chciał puścić, ale przynajmniej pokręciłem się tu i ówdzie i zapoznałem z rozplanowaniem miasteczka biegowego. 

Biuro zawodów

Po południu, w drodze powrotnej spotkałem się żoną i córkami. Pokręciliśmy się chwilę po ogrodach Zamku Królewskiego a potem dziewczyny poszły zwiedzać po swojemu a ja wyskoczyłem na szybką pizzę na Rynek Starego Miasta. Mam słabość do tego miejsca na mapie Warszawy.

Dziewczynki mają dobry czas w Wawie

Kiedy tak sobie czekałem na zamówienie, popijając kawę, zagaiła mnie pewna Brytyjka, która też przyleciała na maraton i przy okazji koncert The Pretenders, odbywający się dzień wcześniej w Stodole. Pogadaliśmy więc sobie  kapkę o maratonach i muzyce. A że jestem gaduła, to pizza całkowicie mi wystygła. Niestety, czas nie jest z gumy i trzeba gnać dalej. Czuję że muszę odpocząć przed jutrzejszą orką.

Kawa niezbyt dobra, ale mi się tu podoba :)

Pozostałą część dnia w większości przeleżałem w łóżku, zabijając stres. Moje dziewczyny w tym czasie kręciły się po mieście, odhaczając miejsca które zaplanowały zobaczyć. To dobrze. Przed maratonem jestem wstrętny i lepiej kiedy sam siedzę w swojej jamie z tabliczką "nie karmić chama". Wieczorem posłuchałem trochę muzyki motywacyjnej i odprawiłem mój indiański taniec. Przygotowałem szpej na jutro i o 22:00 luluś. 

W niedzielę rano pobudka przed 6.00. Spokojnie mógłbym dłużej pospać ale ciało było już wybudzone. Here comes the wpie....ol - ciało doskonale zdawało sobie z tego sprawę i głowa z resztą też. No nic, nie ma spania, czas na rozpuszczenie izotoniku w proszku, zjedzenie śniadania i na te wszystkie przedmaratońskie czary-mary które, chcąc nie chcąc, trzeba było odbębnić przed wyjściem. Parę minut po siódmej jestem gotowy do wyjścia.

Do strefy startu docieram metrem. Mało biegaczy zaobserwowałem, co było dla mnie dość zaskakujące. Ponad 8 tysięcy maratończyków plus prawie drugie tyle na dychę to jest imponująca już liczba. Tymczasem dopiero wychodząc z pociągu na peron dostrzegłem trzy, może cztery osoby. Jak zwykle przyjechałem za wcześnie - pomyślałem.

Na powierzchni było już zdecydowanie więcej maratończyków, ale faktycznie, nie musiałem się tak śpieszyć. Kolejne 20 minut przeczekałem więc w namiocie przebieralni. Ciepło tam i było gdzie usiąść. Z wolna zaczęło przybywać osób a ja postanowiłem wziąć się za rozgrzewkę.

Przed biegiem nie miałem głowy do zdjęć więc zrobiłem po,
 kiedy nie miałem już siły... no ale nic. Po prawej się przebieramy, 
po środku zostawiamy szpej a po lewej rozgrzewamy.

Krótko później, przygotowując się do rozgrzewki, zobaczyłem znajomą twarz! To Waldemar, biegacz z którym cztery tygodnie wcześniej ścigałem się w szczecińskim półmaratonie, na ostatnich kilometrach biegu. Podchodzę więc, przybijamy piątkę , przypominam się i całą sytuację. Gadamy przez chwilę. Dam ci dobrą radę, jeśli chcesz złamać 3 godziny to trzymaj się zająców, choćby nie wiem co - usłyszałem w rozmowie. Nie lubię biegać za pacemakerami bo potrafią być nieobliczalni ale nie czas na takie dyskusje czy tłumaczenia teraz. Niemniej, zapada mi ta rada w pamięć, zwłaszcza że wczoraj wieczorem usłyszałem dokładnie to samo od mojego kolegi Karola, który zna moją niechęć do pracy w grupie. Dziękuję więc za radę, zbijamy raz jeszcze piątkę i idę w swoją stronę. Obaj biegniemy dziś na sub 3h więc pewnie będzie jeszcze okazja się spotkać ale teraz muszę się rozgrzać.

W czasie rozgrzewki zastanawiam się jak rozegrać swój bieg. Biec na styk na lekkim negative split czy na samopoczucie i bumszakalaka? Przykleić się do grupy czy jak zwykle solo? I tak wiem że bieg sam po części napisze scenariusz, ale na wszelki wypadek postanawiam ustawić się blisko pacemakerów na 3 godziny. Chwilę przed startem rozlega się Sen o Warszawie Czesława Niemena. Czekałem na tą chwilę długo i wizualizowałem ją sobie wielokrotnie. Na pewno będzie wzniosła - myślałem za każdym razem. Tymczasem jestem tutaj, wśród tysięcy innych biegaczy  i zamiast cieszyć się chwilą, walczę z zegarkiem który nie chce złapać sygnału. Próbuję też  zdjąć z siebie folię chroniącą przed zimnem, nie zrywając przy okazji z siebie  reszty ubrań i numeru startowego. W końcu jakoś poszło, ruszam przed siebie, odbijam stoper na linii startu i ognia, jedziemy!

źródło: fotomaraton.pl

Pierwsze kilometry maratonu w Warszawie są, że tak się wyrażę, mocno crazy.  Leci się super szybko,  w dół, w kierunku Pragi i warto w mojej ocenie uważać aby nie przegiąć z tempem. Zające oczywiście odjechali do przodu, zwłaszcza jeden wyskoczył jak poparzony, ciągnąc za sobą solidną grupę zwolenników, jak mniemam, positive split. Ja nie czuję się dobrze w tej strategii więc staram się utrzymać dystans za drugim z pacemakerów. Nie biegnę w grupie ale mam ją w zasięgu wzroku, kontroluję tempo i siły, jest dobrze! No i Warszawa jest taka piękna! Kiedyś przyjeżdżałem tutaj często, rodzinnie lub po prostu w czasie wolnym a w późniejszych latach zawodowo. A teraz biegnę mój jubileuszowy, dziesiąty maraton tymi ulicami właśnie, yay!

źródło: fotomaraton.pl

Pomimo towarzyszącej mi fascynacji miastem i samym biegiem, jakoś nie czuję żeby odpuścił mi startowy stres. Zwykle przekroczenie linii startu na dobre resetowało mi głowę i mogłem skupić się tylko na biegu. Tym razem jest inaczej. Narzuciłem sobie zbyt dużą presję wyniku i takie są tego efekty. Nie lubię łamać sztywnych granic czasowych. Pamiętam że najgorzej wychodziło mi łamanie 4h w debiucie i 3:30 kilka lat później - do końca była to walka o zmieszczenie się w limicie, dosłownie na żyletki. Poprawianie kolejnych życiówek, zarówno przed jak i po 3:30 nie było obarczone taką presją i zwyczajnie wychodziło efektywniej. I przyjemniej.

Kolejne kilometry na Pradze mijają bezproblemowo. Trasa się wypłaszczyła, kibiców miejscami jest całkiem sporo, tempo wydaje mi się być bezpieczne. Czuję że mam lekki zapas mocy, mam nadzieję że wystarczy mi go na ostatnie, z reguły najtrudniejsze dla mnie kilometry.

W okolicy 12-13 km zaczynam zauważać że wcale nie biegnie mi się tak lekko jakbym chciał.  Niby wszystko jest ok, tempo dobre, tętno też, biegnę w grupie na 3h lub  momentami nieco za nią, ale czuję podskórnie że dziś jest dzień na łamanie, co najwyżej, na styk. Kiedy nadarza się okazja, pytam pacemakera jak planuje biec. W odpowiedzi słyszę że równym tempem. To dobra dla mnie wiadomość. I chyba właśnie wyjaśniły się moje wątpliwości co do tego jak rozegrać ten bieg.

Profil trasy: pierwsza piątka ostro w dół, do 22km płasko
lub lekko do góry, potem płasko lub rureczka w dół aż do 38km 
a potem...piekło ale na lekko :)
źródło: Strava

Co 5 kilometrów kontroluję tempo biegu. Po pierwszej, bardzo szybkiej piątce, tempo zaczyna spadać z każdą kolejną, aż w okolicach połowy biegu stabilizuje się na równym poziomie. Półmetek przebiegam w czasie ok. 1:30:00 i staje się dla mnie jasne, że aby misja zakończyła się sukcesem, będę musiał pobiec negative split. To samo w sobie nie jest problemem bo dobrze się w tym odnajduję, ale niepokoi mnie ciutkę, że już na tak wczesnym etapie, muszę się nieźle spinać aby utrzymać to tempo i nie odpaść od grupy. Zapas sił wciąż jest, odganiam więc złe myśli i koncentruję się na utrzymaniu tempa i kontroli samopoczucia. Od ok. 22go kilometra trasa jest bardzo szybka i wiem że oprócz kilku podbiegów pod wiadukty czy estakady czeka mnie płaski stół lub lekkie zbiegi. I tak mniej więcej do 38go kilometra. Dobrze to działa na morale.

druga połowa szybsza o 16 sekund
co stanowi mój drugi najrówniejszy bieg maratoński
źródło: STS-Timing

Co ok. 6 kilometrów wsuwam żel. Łącznie mam ich 7 i jeden shot kofeinowy. Pierwszy z żeli jem przed samym startem. Od 28go kilometra przyjmuję wyłącznie te z dodatkiem kofeiny. Jak psycha zaczyna kruszeć to kofeina trzyma mnie w ryzach całkiem nieźle. A może to placebo? Najważniejsze że działa.  

Działają także lekkie zbiegi. Mam wręcz wrażenie że ratują mi one ten bieg. Czuję że biegnę w lekkim niedoczasie, więc staram się urwać na nich sekundę czy dwie, jak to się mówi, za free. Po biegu okaże się że biegnę super równo ale w tamtym momencie czułem co innego. Poszczególne kilometry odbijam ręcznie - gps płata dziś za duże figle. Mam też dziwne wrażenie że jeden czy dwa kilometry biegnę zdecydowanie za wolno/szybko, albo te dwa kilometry na trasie są nieco błędnie oznaczone. Po biegu ktoś z tzw. sub elity też zwróci na to uwagę. Mniejsza z tym, całe szczęście że jest przede mną ta grupa, zając faktycznie biegnie bardzo równo, chwała mu za to. Po biegu sprawdzę kto był naszym pacemakerem - ma na imię Łukasz i naprawdę zna się na robocie. Kiedy wieje, przytulam się do grupy, czasem biegnę nieco za nią, ale cały czas w zasięgu wzroku. W okolicy 35km odjeżdża mi na ok. 80m/20 sekund. To jest do odrobienia na ostatniej prostej wyścigu. Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to dolecę do mety poniżej 3 godzin. Zwłaszcza że od ok. 32km czuję że wróciła mi werwa, może faktycznie to ta kofeina? 

Jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę
źródło: fotomaraton.pl

Tradycyjnie jednak, w okolicach 37-38 km zaczynam nieco słabnąć. Przede mną wyraźny podbieg w okolicy Dworca Gdańskiego a później kolejny, dużo lżejszy, Bonifraterską w kierunku budynku SN. Grupa na trójkę chyba też już jest nieco zmęczona, no i wyraźnie wyszczuplała. Jest ciężko, ale znam ten fragment trasy. Utrzymać tempo grupy i podkręcić je nieco w okolicach Placu Piłsudskiego i będzie dobrze! Jeszcze jednak nie czas na świętowanie. Wiem że będę musiał szarpać do samej linii mety, ale karty na ręku mam chyba niezłe. No i w okolicy przelotki pod gmachem SN, dostrzegam sylwetkę Waldemara, czyli znajomego biegacza! Bardzo mnie to ucieszyło, w Szczecinie, trzymając mu się na plecach, zmobilizowałem się do większej walki, co miało przełożenie na moje PB w półmaratonie. Może teraz też historia się powtórzy? Cel, pal, ognia,  a przy okazji na chwilę odwrócę uwagę kruszejącej psychiki.

W okolicy Teatru Wielkiego, czekają na mnie moje dziewczyny! Jestem tak zmęczony że ledwo daję radę przybić piątki ale fakt ten dodaje mi nieco skrzydeł. Już jest naprawdę niedaleko!

Przyjeżdżają jacyś kozacy z wybrzeża, zobaczyć
jak się bawią kozacy w stolicy ;)
źródło: fotomaraton.pl

Na około 400 metrów do mety udaje mi się zrównać z grupą na trzy godziny i  ze wspomnianym kolegą. Witamy się dość oszczędnie w słowach i gestach, i rura, ogień ile sił w nogach! Wiem że połamiemy te upragnione 3 godziny, ale jeszcze dwieście metrów, jeszcze sto, nie można odpuszczać nawet na moment!  Na kilkadziesiąt metrów przed metą dostrzegam zegar i już wiem że się na pewno uda! Na tych ostatnich metrach towarzyszy mi uczucie ogromnego spełnienia.

Ostatnie metry przed metą, prędko, prędzej!
źródło: fotomaraton.pl

Na metę wpadam w czasie 2:59:42 netto. Udało się! Trzy godziny połamane. Nie mam jednak siły się cieszyć, wiszę na barierce i zastanawiam się czy obejdzie się bez wymiotów.

Odnajduję też Waldemara i jeszcze raz dziękuję za wspólny bieg na tym ostatnim fragmencie biegu. Dobra współpraca, choć pewnie jednostronna. Może kiedyś to ja się odwdzięczę w jakimś biegu. No i dziękuję za radę z zającami.  Nigdy z nimi nie było mi po drodze, ale w tym wypadku, bez tej grupy,  trudno mi byłoby te trzy godziny rozmienić. Czapki z głów przed  pacemakerem Łukaszem!

To nie był dla mnie tzw. dzień konia. Nie czułem się zbytnio w tym biegu, ani fizycznie ani mentalnie. W ogóle dwa ostatnie tygodnie przed maratonem czułem lekki zjazd dyspozycji, a przez ostatni tydzień musiałem walczyć z jakąś infekcją próbującą mnie rozłożyć. Lekkie leki, inhalacje i płukanki z soli chyba skutecznie wybroniły mnie przed przeziębieniem lub innym g#wnem. Do tego doszła presja wyniku, a także stres związany z oczekiwaniem na wyniki kwalifikacji na przyszłoroczny Boston Marathon. O tym że udało mi się zakwalifikować, dowiedziałem się na raptem kilka dni przed startem tutaj, było więc nerwowo. Tym bardziej bardzo się cieszę że się dziś udało. Obok wiosennego Vienna Marathon, to był mój najcięższy bieg maratoński. I smakuje najlepiej.

Do obu tych biegów przygotowałem się z trenerem Bartoszem Nowickim. Niedługo napiszę o tej współpracy więcej, w osobnym wpisie, bo to była sportowa przygoda życia. Teraz tylko tyle, że nie byłoby tego wyniku bez pomocy i zaangażowania Bartka. Aaa, dodam jeszcze że połamałem tą trójkę z 3 jednostek treningowych tygodniowo - do tego też się odniosę trochę szerzej ale muszę kapkę odpocząć.

Ten bieg był dla mnie szalenie ważny i przez to tak stresujący z konkretnego powodu. To był prawdopodobnie mój ostatni maraton na życiówkę. Drugiej szansy na sub3 nie byłoby prędko albo wcale. Muszę zwolnić, przynajmniej na jakiś czas. Wiem, nigdy nie mów nigdy, ale raz że muszę wyleczyć do końca Achillesa, bo już trzy lata ponad jak się z nim bujam, a dwa że nie mam już siły tak zasuwać. Albo inaczej: siły do treningu i chęci by się znalazły ale odbija się to na wszystkim pozostałym. No i zwyczajnie jestem syty. Nie przypuszczałem że uda mi się dobiec do tego miejsca, przez wiele lat moim idee fixe było sub 3:30.. O 2:59 nawet nie śmiałem marzyć. A jednak udało się i bardzo się cieszę że nastąpiło to w Warszawie właśnie! Ostatni taniec, ostatnie tango, ta ostatnia niedziela :)

źródło: Strava/własne

Bo to jest naprawdę kawał maratonu! Zapisując się na te zawody miałem pewne wątpliwości. Nie chcę wyjść na snoba ale jestem fanem bardzo dużych maratonów, gdzie biegnie się w 42-kilometrowym, obustronnym szpalerze kibiców, jest możliwie płasko i jeszcze można pozwiedzać. Warszawa była od lat na mojej maratońskiej "to do list"  ale na pewno nie w topie. A teraz mogę napisać że jest w topie na liście z etykietą "completed". Mea culpa, posypuję głowę popiołem.

Chyba jedyne czego mi trochę brakowało to jeszcze większej ilości kibiców na trasie. Ale i tak było mega, bo ci którzy przyszli byli wspaniali! A dodatkowo, wzdłuż trasy zlokalizowane były stacje kibicowania ze zorganizowanym, różnorodnym i bardzo głośnym, energicznym dopingiem. Wielkie dzięki za cały ten hałas i wsparcie!

W zasadzie to wszystko było dla mnie super. Pewnie mógłbym się do czegoś doczepić na siłę ale po co. Kapitalna impreza, świetna trasa turystycznie, do tego szybka (aczkolwiek nie jest to tzw. stół na pełnym przebiegu) i dobrze poprowadzona z fantastycznym finiszem. Bardzo dobry asfalt, mało ostrych zakrętów i nawrotek, naprawdę top! W tej odsłonie, myślę że odrobinkę bardziej sprzyjająca szybkiemu bieganiu niż bardzo dobry pod tym względem Hamburg czy Wiedeń. Ale może to być subiektywne i mocno indywidualne odczucie. No i jeszcze raz napiszę: Warszawa jest naprawdę piękna. To wszystko zmieszane razem dało bardzo solidny i atrakcyjny maratoński produkt, imponujący swoją skalą i rozmachem.

Przebieg trasy 46. Nacionale-Niederlanden Maraton Warszawski
źródło: Strava

Pogoda też dopisała. Temperatura jak dla mnie była prawie idealna a wiatr na ostatnim, wielokilometrowym odcinku wiał lekko w plecy. Przedbiegowe prognozy dotyczące kierunku wiania sprawdziły się bardzo dobrze, co bardzo mnie ucieszyło bo miałem pewne obawy w tym temacie, przede wszystkim dla bardzo długiego odcinka Marymoncka - Słowackiego -Mickiewicza.

Podziękowania dla wolontariuszy: bez Was nie byłoby tej imprezy. Kłaniam się Wam w pas! Podziękowania dla fotografów, świetna robota, zdjęcia są naprawdę doskonałej jakości! No i oczywiście dla Organizatora. Zapamiętam ten maraton na lata. 

Po biegu mam okazję przybić piątkę m.in. z Mateuszem Kaczorem. Cieszę się że udało mu się nabiegać 2. miejsce OPEN. Latem, w czasie urlopu, miałem okazję trenować  na stadionie zakopiańskiego COS, w tym samym czasie co Mateusz i zobaczyć ogrom pracy jaki wkładał w swoje przygotowania. Kibicuję z resztą wszystkim naszym maratończykom i każdy ich sukces mnie cieszy. W ogóle gwiazd naszej lekkoatletyki jest tu sporo! Fajnie jest móc zamienić  z niektórymi słowo czy dwa, to też spory atut tej imprezy.

Z ciekawostek: ja też zająłem 2gie miejsce, tyle że... w klasyfikacji mężczyzn " 8. Mistrzostwa Polski Blogerów w maratonie". Łącznie było 9 zgłoszonych osób. Ciekawe czy była jakaś dekoracja pierwszej trójki na scenie, hmmm, pewnie się już tego nie dowiem..

I to by było na tyle. Tradycyjnie chciałbym podziękować moim najbliższym za wytrzymywanie ze mną i nieocenione wsparcie. Wszystkim zainteresowanym moim hobby, za dobre słowo, kciuki, wspólne treningi, doping, inspirację itd. Trenerowi za ostatnie kilka miesięcy wspólnej pracy. Udało się, dopchaliśmy ten telewizor do końca!

Po biegu spotykam się z moją rodziną. Przed nami wspólny obiad w pięknej, warszawskiej scenerii a potem szybkie pakowanie, bo pociąg, choć późny, to nie będzie czekał. To jest naprawdę piękny dzień.


***





 




2 komentarze:

  1. Konrad wielkie gratulacje 👏💪 Świetna też, jak zwykle, relacja 👍 Pozdrawiam, Jarek (keiw)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jarek, bardzo dziękuję!! Do zobaczenia na biegowych trasach!

      Usuń