Mimozami jesień się zaczyyyyna.... Uwielbiam jesień. Bieganie w żółtych płomieniach liści szczególnie przypadło mi do serca. Tyle że....nie biegam. Akcja liśc dębu roztrenowanie w toku. Tak więc zamiast tradycyjnego podsumowania, kilka okołobiegowych (jesiennych) refleksji.
W październiku nie biegałem. Zero kilometrów. Jest to efekt zaplanowanego leczenia przyczepu Achillesa w prawej stopie. Od dawna wiedziałem, że po maratonie nastąpi 3 tygodni przerwy totalnej i robimy USG. Nastąpi tzw. dzień prawdy po którym będę wiedział co dalej.
Na USG wyszło że jest wszystko dobrze. No i gitara, nie spodziewałem się tego kompletnie, ale bardzo mnie to ucieszyło. Mam zaufanie do specjalisty który robił to badanie i jeśli twierdzi że jest wszystko jak należy, to pozostaje mi się tylko cieszyć. Niemniej, czuję jeszcze jakiś dyskomfort w stopie. Ustaliłem z lekarzem i fizjomanem co dalej. Przede mną planowo kilka tygodni odpoczynku, spokojnych ćwiczeń mobilizujących i stabilizacyjnych plus sport odmienny od biegania w jakimś rekreacyjnym zakresie.
No to walimy z żoną i córkami w pingla, jeździmy trochę na rowerach, wspinamy się, rzucamy do kosza, chodzimy na spacery i grabimy liście. Żona zapisała mnie na jogę i chodzimy we dwoje. Tęskno mi za bieganiem ale nie będę się śpieszył z moim powrotem. Muszę się pozbyć tej dolegliwości a nie po raz kolejny ją zaleczać.
Z pozytywów: upiecze mi się z elektrolizą (EPTE). Przed maratonem zakładałem że to będzie najbardziej prawdopodobny scenariusz leczenia tego Achillesa, a wygląda na to, że nie ma potrzeby go smażyć. Hura.
Tak się złożyło że w tym miesiącu przypada 10ta rocznica prowadzenia tego bloga. Jak ten czas leci... Szczerze mówiąc, prawie zapomniałem o tym. No ale faktycznie, 10 lat się w to bawię. Jak postrzegam tą dekadę z blogowaniem? Nie mam jakiś wielkich przemyśleń na ten temat, jeśli mam być szczery. Ten blog to przede wszystkim mój dzienniczek biegowy, a przy okazji zaspokajam jakąś swoją potrzebę pisania. Mam jakąś niewielką satysfakcję z tego że trwa to tyle czasu, być może komuś jakieś informacje okazały się przydatne, ale faktem jest, że nie jest to popularny adres wśród biegaczy. A ja nie zabiegam specjalnie żeby takowym się stał. Nie widzę siebie w roli influencera, a nawet gdybym widział, to nie umiałbym się chyba za to zabrać jak należy. Lubię natomiast spojrzeć sobie przez pryzmat tego bloga właśnie, na to gdzie byłem z tym moim biegowym hobby i gdzie udało mi się ten swój wózek dopchać. I mam nadzieję że to jeszcze nie koniec podróży.
W październiku zacząłem moje przygotowania na przyszłoroczny maraton w Bostonie. Kupiłem bilety do Stanów i zabukowałem noclegi. Podobnie jak dwa lata temu, przy okazji mojego startu w Chicago, tak i teraz mam zamiar odwiedzić Nowy Jork. Planuję też zobaczyć inne miasta, w ramach jednodniowych wycieczek. Prawdopodobnie będzie to Filadelfia, może Salem, może też jeszcze jakieś inne. Zobaczymy jeszcze, do startu zostało jeszcze prawie pół roku. Szmat czasu. Niemniej, cieszę się już teraz. Lubię planować wyjazdy i wodzić palcem po mapie. A Filadelfia od lat mnie ciekawi, zarówno z uwagi na jej kontekst historyczny jak i mojej starej zajawki z czasów liceum i studiów czyli deskorolki (Love Park, yeah!)
Jaram się też możliwością spędzenia kolejny raz kilku dni w NYC. Tym razem mam zaplanowany wyjazd solo. Żona nie chciała kolejny raz jechać do Stanów. Jest mi bardzo szkoda ale z drugiej strony będę mógł pobyć kilka dni sam, co w przypadku Wielkiego Jabłka, może być na swój sposób atrakcyjne. Sam, ze swoimi myślami w wielkim mieście, a na słuchawkach Tomasz Stańko. Brzmi nieźle.
Co poza tym? Hmmm, chyba nic. Miałem jechać na konferencję Biegowe 360 do Zakopanego ale nie pojechałem. Biłem się z myślami dość długo, ale finalnie postanowiłem zostać w domu z rodziną, skoro rodzina nie była zainteresowana wyjazdem ze mną. W końcu nie wszystko musi się kręcić wokół mojego biegania...
Nic mi więcej nie przychodzi do głowy. W listopadzie powinienem pobiec niepodległościową dychę w Goleniowie, tak jak co roku, ale nie chce mi się. Muszę oszczędzać nogę więc na wynik odpada, a dla samej tradycji....ufff, ale jesienna chandra. Trochę stałem się niewolnikiem tego biegu, od 2010 roku biegam tam co rok. No nic, zobaczymy.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz