Za mną pierwszy miesiąc roku. Teoretycznie miał stanowić początki moich przygotowań do 129. Boston Marathon. Ale czy faktycznie stanowił? Zapraszam do podsumowania.
No cóż, w dalszym ciągu bujam się z prawą piętą. Teoretycznie mam zielone światło od fizjomana. Mam wykonywać zadane ćwiczenia i biegać, przy okazji ignorując niewielkie dolegliwości. No to robię to. Wzmacniam mięśnie, rozciągam się i marszobiegam. W styczniu namarszobiegałem 74km. Trochę krosów pasywnych 10-12km i biegów w pierwszym zakresie 8-10km. No i tyle z biegania.
Przez ostatnie kilka miesięcy nabrałem parę kilo masy. Muszę to teraz zgubić. Plus jest taki że czuję że forma w biegu delikatnie drgnęła. Dalej jestem w czarnym lesie ale to że się w nim znajdę było pewne jak amen w pacierzu. Od początku października rehabilituję nogę, przez pierwsze ileś tam tygodni nie powąchałem asfaltu w ogóle. Miałem jednak nadzieję że najdalej z końcem grudnia noga będzie w 100% czysta. No nic. Taki los biegacza widocznie, że zawsze k#rwa coś się musi krzaczyć.
No więc przygotowuję się do wymarzonego Bostonu w mocnym niedoczasie. Od dawna wiem że będzie to maraton wyłącznie na zaliczenie i akceptuję to. No ale coś tam wybiegać trzeba. Do biegu zostało mniej niż 3 miesiące a ja jeszcze nie wyszedłem z marszobiegów. Wierzę jednak że wraz z rozpoczęciem regularnego biegania, szybko odbuduję jakąś bazę, która pozwoli mi przebiec ten maraton w taki bardziej rekreacyjny sposób.
Niebawem będę musiał poodpinać parę detali związanych z moim wyjazdem. Póki co otrzymałem promesę ESTA, uprawniającą do bezwizowego wjazdu do USA. Poprzednia wygasła (jest ważna 2 lata a w Chicago biegłem w 2022) i musiałem na nowo wypełnić wniosek. Kilka godzin później dostałem potwierdzenie i cyk, jedna rzecz z głowy.
Udało mi się również zapisać na Boston 5k, yay! Miejsca wyprzedały się w niespełna 25 minut więc muszę przyznać że miałem szczęście. Oczywiście rejestracja nie mogła się obejść bez wykrzaczenia się strony na końcu, więc było trochę stresu. To chyba jakiś znak szczególny imprez firmowanych przez B.A.A. No nic, grunt że się udało.
Z drugiej strony może jeszcze podrążę ten temat chwilę. Na te zapisy czekałem kilka miesięcy. O mały włos odszedłbym z kwitkiem, bo pomyliłem godziny otwarcia okienka i zamiast 16:00 wpisałem w kalendarz 18:00. Ok, mea culpa, przyznaję. Na szczęście i trochę przypadkiem znalazłem się na stronie biegu w odpowiedniej porze i jakoś się tam udało. Wielu osobom jednak nie. Serwery nie wytrzymywały myślę takiego ruchu. Dodatkowo różnego rodzaju problemy generowały m.in. niektóre przeglądarki internetowe. W takich chwilach zastanawiam się czy faktycznie jest sens tak za tym królikiem zasuwać?
Zmieniając na chwilę temat to chciałbym się jeszcze czyś podzielić. Jedną z niewielu korzyści płynących z niebiegania, którą można czerpać pełnymi garściami, jest możliwość przełożenia ciężaru intensywności na inne, często zaniedbane przez bieganie, aktywności i zainteresowania. I tak: wróciłem do grania na gitarze, wspinaczki i nauki włoskiego. Bardzo mnie cieszy że udało mi się na nowo trochę rozpalić w sobie chęci do ćwiczeń i pracy na tych obszarach. Ja jestem dość mocno mono jeśli chodzi o moje zainteresowania: niby mam ich parę ale jak biegam to wszystko pozostałe leży odłogiem niestety.
Szczególnie cieszy mnie wspin. Od kilku miesięcy znowu regularnie pojawiam się na ściance i powoli widać jakieś postępy. Póki co zaczęły wchodzić pojedyńcze 6a/6a+. Nigdy nie byłem, jak to się mówi, rokujący i traktuję ten sport jako rekreację, ale mam też jakieś tam swoje niewielkie cele i marzenia na tym polu. Zobaczymy co z tego będzie. Póki co pakuję manatki i sruu w góry na kilka dni. Trochę pochodzę na szlaku, trochę pobiegam, może się powspinam na paździerzu z lokalsami. Może przyczepię też deskę do butów z dziećmi. Zobaczymy. W końcu są ferie przeca.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz