Idziemy za ciosem, trzeba robić wpisy! Po lekturze pierwszej części tegorocznych przygód w USA, wjeżdża niczym rozpędzony pociąg, relacja z jednodniowej wycieczki do Filadelfii! Zapraszam serdecznie do lektury.
Do Filadelfii przyjechałem z Nowego Jorku, pociągiem, po ok. godzinnej podróży. Dochodzi godzina 11:00 rano a przede mną 8-godzinny pobyt w mieście na które od wielu lat miałem chrapkę. Czemu akurat na Philly? W dalszej części wpisu to wyjaśnię :)
Ale hele! Chrapka chrapką , tymczasem po wyjściu z holu głównego 30th Street Station mój zapał zaczyna wyraźnie gasnąć. To co widzę, kierując się w kierunku centrum miasta, delikatnie mówiąc, nie urywa. Zaczynam się poważnie zastanawiać czy to nie był błąd rezygnować z pełnego dnia w Nowym Jorku na poczet przyjazdu tutaj. Za późno jednak na reklamacje. Jestem, przybyłem a te 8 godzin to wcale nie tak długo przecież.
Po ok. 20 minutach marszu dochodzę do Philadelphia City Hall. To serce miasta, a dzięki szerokim otwarciom ulic wyraźnie rysuje się mocno symetryczny układ przestrzenny. Nieopodal dostrzegam JFK Plaza czyli tzw. Love Park. Uśmiecham się w duchu ale na razie nie idę tam. Zostawiam sobie to na później ale czuję jak serce kołacze zdecydowanie mocniej.
Póki co kieruję swoje kroki na ratuszowy dziedziniec i dalej, podążam wzdłuż Market St. Momentami jest przyjemnie, momentami syfik i tak dochodzę do miejsca gdzie narodziła się amerykańska demokracja: Independence Mall. Kręcę się po okolicy, próbuję zapisać się na tour do środka Independence Hall bo chciałbym zobaczyć miejsce gdzie podpisano Deklarację Niepodległości oraz Konstytucję ale biletów już brak. Co prawda mógłbym chociaż ustawić się w kolejce do Liberty Bell ale na moje oko to tak spokojnie ze dwie godziny czekania. Definitywnie jestem za późno.
No nic, czas podjąć męską decyzję. Siedzę na tarasie Visitors Center, patrzę w kierunku Independence Hall i zadaję sobie najważniejsze, możliwe do zadania pytanie: biec czy nie biec?
Niestety przeszarżowałem w ciągu ostatnich dwóch dni co w połączeniu z niezaleczonym do końca urazem powoduje że mam wyraźne wątpliwości. Noga boli, do tego cały staw skokowy jest opuchnięty i mocno spięty.
Przyjechałem tutaj jednak zwiedzać na biegowo a to jest blog biegowy przeca. No i nie mogę zawieźć Czytelników (heh). Mają potem czytać że nie biegłem tylko szedłem? Kogo to będzie interesować ??:)
Decyduję się więc na powolny trucht który mam w planach przeplatać marszem. Niestety, po kilkuset metrach czuję że to nie wypali. Jest mi niezmiernie szkoda ale przede mną jest przecież jeszcze kilka dni intensywnego zwiedzania, o maratonie bostońskim nie wspominając.
W ramach pocieszenia, umawiam się sam ze sobą że jeśli będzie coś szczególnie atrakcyjnego to pobiegnę. I tak krok po kroku dokuśtykałem się do Old City.
Historyczna część Filadelfii robi na mnie dobre wraźenie. Mam też takie wrażenie że to miasto jest amerykańskim odpowiednikiem naszego... Krakowa. Wszędzie pełno wycieczek szkolnych! W Independence Hall, wokół domu Betsy Ross, w ciasnej Elfreth's Alley - gdzie nie rzucić kamieniem, mnóstwo szkolnej amerykańskiej młodzieży. Ma to dość osobliwy klimat. A ja tymczasem czuję że Filadelfia zaczyna mi się coraz bardziej podobać.
W ogóle mam takie wrażenie że ścisłe centrum Philly ma naprawdę fajną skalę. Nie jest super duże, zważywszy że to jest półtoramilionowe miasto. Oczywiście ono jest mocno rozlane ale samo centrum powiedziałbym że jest takich trochę... kompaktowych rozmiarów. I to w zasadzie tyczy się wszystkich dzielnic w centrum które udało mi się tego dnia odwiedzić, zarówno w tej nowoczesnej jak i historycznej części miasta.
Z Old City na Most Franklina jest tylko rzut beretem, decyduję się więc na wejście - mniej więcej do połowy długości głównego przęsła, tak aby móc podziwiać z niego panoramę Filadelfii. Most robi na mnie duże wrażenia a drogę po nim pokonuję częściowo biegiem.
W dalszej kolejności kieruję swoje kroki do chińskiej dzielnicy która w zasadzie ogranicza się do kilku ulic na krzyż. Niemniej, podoba mi się jej klimat i chwilę się tutaj kręcę.
Stąd mam dosłownie dwa kroki do Reading Terminal Market gdzie wciągam najsmaczniejszą wieprzowinę po "chińsku" (a może po prostu byłem tak głodny). Fajne miejsce dla miłośników smaków wszelakich ale na mnie już czas. Chcę się jeszcze pokręcić po mieście a czas nie jest z gumy.
I tak, trochę marszem, trochę biegiem kręcę się po centrum, zahaczam m.in. o Rittenhouse Square, po czym kieruję swoje kroki do miejsca które w Filadelfii elektryzuje mnie najbardziej czyli do....
Love Park
Ano właśnie. Nie konstytucja, nie Ben Franklin, nie Rocky Balboa, tyko ten niepozorny plac właśnie od lat intrygował mnie w Filadelfii najbardziej. Dlaczego? No cóż.. różne, czasem dziwaczne na pozór powody ludźmi kierują. Mnie ciągnęła tutaj...deskorolka. Przez wiele lat jeździłem a będąc wychowanym na amerykańskich filmach deskorolkowych z VHS, wiedziałem że to miejsce było kiedyś świątynią skateboardingu. No właśnie było, bo po przebudowie z 2018 roku już nie jest. Ja sam od lat nie jeżdżę, więc nie ma to aż tak dużego znaczenia. Ale fakt że mogę tutaj być, zobaczyć to miejsce na żywo już znaczenie dla mnie ma. Po prostu chciałem tu trochę pobyć, popatrzyć na otoczenie i może też powspominać trochę stare czasy. Dotknąć czegoś, co kiedyś było tylko za szklanym ekranem i rozpalało wyobraźnię.
Pomimo bólu w nodze pokuśtykałem truchtem chwilę wokół placu. Taka runda honorowa. A stamtąd, w linii prostej wyłania się majestatyczny budynek Philadelphia Museum of Art i jej słynne filmowe schody. Czas więc na jeszcze jeden biegowy aspekt, związany ze szklanym ekranem :)
Do muzeum prowadzi Benjamin Franklin Parkway. Szeroka, reprezentacyjna i mocno symetryczna aleja którą pokonałem biegiem, podobnie jak słynne "schody z Rockiego". Byłem bardzo ciekaw jakie to jest uczucie i ku mojemu zdziwieniu, schody nie są zbyt wymagające. Po pierwsze biegi nie są strome. Po drugie, jest ich sporo a dodatkowo, ich ergonomia w dość długim, biegowym kroku powodowała że pokonanie ich idzie nadzwyczaj sprawnie. A przynajmniej mi poszło.
Na miejscu pokręciłem się trochę. Jest tutaj sporo ludzi, wszyscy obowiązkowo fotografują się ze statuą Rockiego. Ze szczytu schodów rysuje się świetna panorama na miasto, myślę że z dobry kwadrans spędziłem tutaj. W tym czasie na schody wbiegło kilkaset osób, w tym szkolne wycieczki.
Pozostałą część dnia spędziłem kręcąc się wzdłuż rzeki Schuylkill. Jako że do odjazdu pociągu została mi jeszcze godzina podjąłem się niewielkiej przebieżki w kierunku centrum, co skutkowało znalezieniem bardzo fajnego sklepu z płytami - Long In the Tooth. Chętnie pobuszowałbym tutaj dłużej ale czas nagli, wybiegam więc w kierunku dworca z jednym longplejem Milta Jacksona pod pachą.
Podsumowując, wyszła mi bardzo fajna jednodniowa wycieczka. Filadelfia ma ciekawe i różnorodne centrum o przyjaznej skali a jej historyczne znaczenie na mapie USA daje się wyraźnie odczuć. Początkowe rozczarowanie jakie towarzyszyło mi po przyjeździe, dość szybko ustąpiło zadowoleniu z pobytu tutaj. Cała wycieczka zamknęła się w ok. 20km. Biegania było tu niewiele ale coś tam udało się potruchtać.
A po godzinie ciekawej krajobrazowo podróży powrotnej do NYC (zwłaszcza widok na Manhattan z wysokości Jersey City robi wrażenie) docieram na Penn Station. Jest już ciemno, nie mam siły na dalsze zwiedzanie, wiec kieruje swe kroki od razu do metra które wiezie mnie na zasłużony odpoczynek.
To był naprawdę udany dzień.
***






















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz