środa, 5 listopada 2025

Moje bieganie w USA 2025 cz. I: NYC

Kawał czasu kazał na siebie czekać ten tekst. Najpierw musiałem ochłonąć po powrocie, później nie bardzo wiedziałem jak się za niego zabrać a czas leciał. Ale udało się, wpis gotowy, zapraszam więc na biegową wycieczkę po Wielkim Jabłku (mniam)!

Mój kwietniowy pobyt w Nowym Jorku miał wyraz nieco retrospektywny. Pierwszy raz odwiedziłem to miasto w 2022 roku, przy okazji maratonu w Chicago. Wtedy byłem tutaj z małżonką. Teraz, dwa i pół roku po tamtym wydarzeniu, do NYC przyjechałem sam. Siłą rzeczy, pewne miejsca odwiedzałem więc na nowo, mając w pamięci czas spędzony tutaj wcześniej.

Dzień zero:

Przylot z Berlina na JFK ok 15:30 czasu lokalnego. Wyjście z lotniska zajmuje ok 2 godziny. Pierwszy raz stałem w tak długiej kolejce do odprawy celnej jak teraz. Na szczęście procedura przy okienku idzie gładko a ja kilkanaście minut później jestem już w kolejce AirTrain wiozącej mnie w kierunku początkowej stacji metra.

Widok z AirTrain

Jako że mam przesiadkę metra  wymuszającą wyjście na powierzchnię, mam szansę żeby pokręcić się trochę po centrum Brooklynu. Co prawda zwiedzanie z bagażami nie jest zbyt wygodne ale zawsze coś. Witam się z miejscami które już znam, chwilę mnie tu nie było ale to naprawdę fajne uczucie być tutaj znowu! 

Downtown Brooklyn

Ok. 18tej docieram na miejsce. Little Caribbean - tak nazywa się dzielnica gdzie spędzę następne kilka dni. Jest jeszcze dość, jasno, ulice tętnią życiem, kusi zostawić bagaże w pokoju i przejść się po okolicy ale jak tylko docieram na miejsce, ląduję na łóżku i światła, jak to się mówi, gasną.

***

Dzień pierwszy.

Pobudka o godzinie 02:50 AM czasu lokalnego.  Położenie się spać o 19:00 dzień wcześniej to był ogromny błąd. W zasadzie to padłem na tzw. zbity pysk ale może trzeba było zmusić się do  przeciągnięcia tego dnia? W moim wypadku jetlag nie bierze jeńców. Nie ma szans na dłuższy sen. Trochę pokręciłem się po pokoju, wypiłem kawę, poczytałem książkę i ok. 6:30 zacząłem swój pierwszy dzień biegowego zwiedzania.

Mój zamysł był taki, aby nie biegać całego dystansu naraz, tylko pobiec kilka krótszych odcinków w sposób  niczym nieskrępowany. Pozostały czas między przebieżkami planowałem spędzić na zwiedzaniu i odpoczynku w rozmaitej formie. Do plecaka biegowego spakowałem bluzę i leginsy oraz cienką wiatrówkę, które miały mi służyć w czasie marszów.

Downtown Brooklyn

Mój pierwszy bieg zacząłem w Prospect Park. Stamtąd pobiegłem do Brooklyn Downtown i dalej w kierunku Manhattan Bridge. Nie miałem w planach biec przez ten most, po prostu wyłonił mi się w którymś momencie. Postanowiłem więc, zamiast iść na metro, sprawdzić czy jest możliwość pokonania go pieszo. Nie chciałem też biec przez Brooklyn Bridge, który w przeszłości pokonywałem dwukrotnie. 


Manhattan Bridge

Przebiegnięcie po Manhattan Bridge to jest zupełnie inny vibe niż wspomniany Most Brookliński. Po pierwsze, widok z niego jest nieco ograniczony. Kładka piesza przebiega wzdłuż dolnego poziomu mostu z trakcją metra, a od strony wody zabezpieczona jest masywną siatką stalową. Po drugie, pociągi przejeżdżają tutaj z częstotliwością kilku na minutę więc wrażenia są niezapomniane.  Hałas i wibracje w połączeniu z tą brutalną w formie stylistyką dają mieszankę iście wybuchową :) Za to widok na rzekę, wspomniany już BB oraz Financial District jest kapitalny!


 

Po wbiegnięciu mostem na Manhattan, postanowiłem zakończyć pierwszą przebieżkę. Odbijam stoper, wyszło 7km, naciągam kalesony i zakładam bluzę. Kapkę jest chłodno a przede mną trochę marszu przez China Town.


Po jakimś czasie decyduję się na autobus, który podrzuca mnie w okolicę siedziby ONZ. Stamtąd kieruję się do Central Parku. Oczywiście po drodze zahaczam tu i ówdzie ale postaram się skupić na aspektach biegowych. W CP biegłem raz, w 2022 roku i teraz miałem wielką chrapkę powtórzyć to bieganie. Zwłaszcza że park jest na tyle duży, że nie udało mi się odwiedzić wszystkich miejsc, które chciałem zobaczyć na żywo.

Teraz postanowiłem pobiec innymi ścieżkami. Co prawda start w tym samym miejscu (fajne uczucie wrócić tu po czasie) ale szybko odbiłem w stronę charakterystycznego stawu The Pond a nastepnie środkiem parku w kierunku Jacqueline Kennedy Onassis Reservoir. Kiedyś już biegłem wzdłuż tego zbiornika, postanowiłem więc obiec go z drugiej strony. Ciekawostką jest to że ścieżka prowadząca dookoła stawu  posiada pikietaż dla biegaczy ale jeśli chodzi o tą formę aktywności to ruch dopuszczony jest tylko w jedną stronę. Ja oczywiście pobiegłem w tą przeciwną, jak się po czasie okazało... Ale trudno, wszyscy żyją, obyło się bez żadnych incydentów. A ja liznąłem inny rewir :)

The Pond

Jacqueline Kennedy Onassis Reservoir

Początkowo, układając sobie w głowie plan na bieganie w CP, myślałem o pętli wokół parku. Zdecydowałem się jednak pobiec tylko w jedną stronę. Oczywiście trochę było krążenia, zależało mi żeby zobaczyć nieznane mi miejsca ale  również odświeżyć te które już znałem, np. wzdłuż Piątej Alei

Po wybiegnięciu z parku, udałem się biegiem w stronę  Harlemu. Nie miałem żadnego sprecyzowanego planu, po prostu chciałem pokręcić się po dzielnicy, marszem lub biegiem, obojętnie. Po dobiciu do 8km przerwałem bieg. 

Gdzieś na Harlemie

Harlem częściowo eksplorowałem pieszo, ale po jakimś czasie postanowiłem skorzystać z autobusu. Moim celem był Bronx, chciałem zakręcić tam jakieś biegowe kółko. W autobusie zaczepiła mnie pewna  Amerykanka, pytając o model butów jakie miałem na nogach. Zdziwiła mnie tym pytaniem, ale grzecznie odpowiedziałem. I tak, od słowa do słowa, okazało się że ona też biega maratony, pogratulowała mi kwalifikacji na Boston Marathon i czas w autobusie minął mi nieco szybciej.

Muszę przyznać że Bronx liznąłem biegiem tylko symbolicznie. Wyszło 5 km kółka, głównie po okolicach na północ i zachód od stadionu Yankee.  Już w autobusie jadącym tutaj, byłem jedynym białym pasażerem i mimo że wielokrotnie byłem w podobnych sytuacjach, to zawsze gdzieś włącza mi się jakiś taki mini niepokój w głowie. Nie chodzi o kolor skóry czy różnice kulturowe bo bardzo często korzystam z gościnności czarnej lub latynoskiej społeczności tylko o ten słynny crime rate z jakiego słyną różne amerykańskie miasta czy dzielnice.

Inna sprawa że w biały dzień jednak jest zdecydowanie raźniej. Z resztą, każda z nowojorskich dzielnic to są tygle kulturowe, umówmy się. A poza tym, jakiś tam research zrobiłem gdzie się zapuszczać a gdzie nie i część Bronxu jaką przebiegłem zaliczała się do tej pierwszej grupy miejsc.

Ghostface w Apollo?
Poszedłbym...

Wszystkie te 3 przebieżki dały sumę 20km. Po opuszczeniu Bronxu, piechotą przeorałem Harlem wzdłuż i wszerz i jakoś tam doczłapałem do Central Parku. Korzystając z okazji że wciąż jakieś tam siły były pokręciłem się zarówno po samym parku jak i w okolicach East Harlem oraz Upper East Side.

W poszukiwaniu ikonicznych miejsc:
ten budynek "grał" w rewelacyjnym
Fisher King Terryego Gilliama 

W Central Parku odpocząłem trochę. Miałem ze sobą tomik poezji Gałczyńskiego więc w połączeniu z piosenkami p. Wandy Warskiej czy muzyką Tomasza Stańki na słuchawkach, dało to naprawdę fajny czas. Central Park, muzyka i dobra książka w samotności - muszę przyznać że marzyłem o takim scenariuszu i właśnie stał się on faktem. 

Tomik Gałczyńskiego znalazłem w Szczecinie
na jakiejś wystawce. A że jestem czerstwy cham
to na półce nie miałem, wołam - biere!

Faktem też stawały się powoli odciski na stopach. Nie mam pojęcia ile kilometrów tego dnia siekłem. 20k w biegu i myślę że co najmniej drugie tyle piechotą. Zwłaszcza że pokręciłem się jeszcze trochę po Midtown Manhattan, odwiedziłem kilka miejsc znanych mi z przeszłości i nieznanych i wieczorem (niezbyt późnym bo czułem zmęczenie) zameldowałem się w moim pokoju na Brooklynie.

Piąta Aleja

Dzień drugi:

Pobudka mniej więcej godzinę później niż dzień wcześniej, to znak że jetlag puszcza, yay! Niemniej, jest 3:50 rano i coś trzeba robić. Tradycyjnie kawa, planowanie dnia, jakiś przepak rzeczy do zabrania, cichy prysznic żeby nie pobudzić gospodarzy (i chyba innych gości). I jakoś się doczłapałem do tej 7mej.  

Brooklyn Heights

Mój standardowy dzień w Nowym Jorku na ogół zaczyna się kanapki z wołowiną i serem na ciepło, kupionej w lokalnym deli i tym razem też tak było. Zaopatrzony w czarną jednorazówkę z kanapką, udałem się metrem w kierunku Brooklyn Downtown. Trochę pokręciłem się po centrum Brooklynu, na zmianę eksplorując miejsca mi nieznane jak i te, które wspominałem z sentymentem, kiedy to byłem tutaj w 2022 z żoną. W ogóle, bez małżonki to trochę lipa - dość szybko doszedłem do takiego wniosku ale co zrobić. Żona miała inne plany na ten okres a zwiedzanie samemu też ma swoje plusy. Ale w ogólnym rozrachunku we dwoje jest fajniej! 

Wracając do spraw biegowych: już po obudzeniu się, wiedziałem że bieganie to nie jest najlepszy pomysł. Czułem w całym ciele wczorajszy bieg, regeneracja byłą beznadziejna, sen słaby a okolice Achillesa obolałe i mocno pościągane. Zdecydowałem się jednak na lekki bieg, wszak nie codziennie tutaj jestem, umówmy się. 

Brooklyn Heights Promenade

I tak potruchtałem sobie (chyba nawet marszobiegiem bo czułem wyraźnie okolice ścięgna) od Brooklyn Heights Promenade przez Brooklyn Bridge Park i dalej nabrzeżem Pier 1, w kierunku Manhattan Bridge i Dumbo. 

Dumbo MB View 

Następnie, po pokręceniu się w okolicy, udałem się w kierunku przyczółka Brooklyn Bridge i pobiegłem nim w kierunku Manhattanu. 

Brooklyn Bridge

Szczerze mówiąc nie planowałem tej przebieżki - to był mój trzeci raz jak pokonuję ten most. Zważywszy na fakt że powinienem oszczędzać nogę, może i lepiej by było wsiąść w metro. Ale ten most jest tak zjawiskowy że nie mogłem się oprzeć! Poza tym i tak  kierowałem się w kierunku Financial District i The Battery. Wyszło 7km bardzo przyjemnej przebieżki którą zakończyłem przy rzeźbie Szarżującego Byka.  

Pier 16

Jedni głaszczą Byka po rogu a drudzy...

Na tym w zasadzie skończyło się moje bieganie tego dnia. Noga bolała, a przede mną jeszcze sporo chodzenia. Złaziłem tego dnia wspomnianą dzielnicę finansową którą bardzo lubię i miałem potrzebę pokręcić się tutaj trochę dłużej.

Trinity Church z przyległym cmentarzem
to jedno z moich ulubionych miejsc w tej okolicy

Następnie piechotą udałem się w kierunku Museum of Modern Art (MoMA). Po drodze zahaczyłem o kilka dzielnic, część trasy pokonałem nawet biegiem bo bilet do MoMA miałem wykupiony na konkretną godzinę i musiałem się pośpieszyć. Na miejscu okazało się to chyba  mało istotne ale wolałem nie ryzykować.

Edward Hopper. Gas. 1940  - to drugi obraz
artysty (po Nighthawks) który miałem przyjemność zobaczyć na żywo

MoMa oprócz imponującej kolekcji
pozwala na oglądanie miejskich
pejzaży z ciekawej perspektywy

Pozostałą część dnia spędziłem włócząc się po Manhattanie. West Side, Clinton, Hell's Kitchen i tak dokuśtykałem do West Village. Uwielbiam łazić po miastach, gdybym mógł to w ogóle nie korzystałbym ze środków komunikacji miejskiej. 

Pier 84

Vessel

NYC, State of mind?... (High Line)

Dzień trzeci:

Pobudka rano, kolejną godzinkę później, w stosunku do dnia poprzedniego. Tradycyjne poranne rytuały i hajda metrem w kierunku Penn Station, na pociąg. Dziś czeka na mnie całodniowa wycieczka do Filadelfii! Opiszę ją jednak osobnym wpisem. Przed odjazdem pociągu, pokręciłem się po okolicy i posiedziałem trochę w Bryant Park który bardzo lubię. Wieczorny powrót do NYC obył się już bez żadnego większego zwiedzania.  


Bryant Park o poranku 

Dzień czwarty:

To mój ostatni pełny dzień w Nowym Jorku. Czuję już trudy tego wyjazdu. Ścięgno Achillesa wyraźnie mi dokucza, jestem ogólnie zmęczony, notorycznie niewyspany, jem bardzo mało (albo się spieszę albo nie mam apetytu) i dość gównianie (fast foods). Dodatkowo, w czasie pobytu w NYC, zatarłem oko - nie pamiętam już w jakich okolicznościach, chyba czymś zaprószyłem i  trochę mi dokuczało. Wystarczyłaby prawdopodobnie ampułka lub dwie soli fizjologicznej ale nie miałem ze sobą. Na szczęście udało mi się ten problem rozwiązać ale przez chwilę towarzyszył mi dość mocny niepokój. 

Dzisiaj nie będzie żadnego biegania. Nie mam siły, muszę oszczędzać nogę przed maratonem. Bąble na stopach bardzo dokuczają. Pisałem już w poprzednich wpisach że z premedytacją odpuściłem tradycyjny przedmaratoński tapering bo maraton nie będzie na wynik a ja uwielbiam łączyć zwiedzanie z bieganiem. Niemniej okoliczności nie pozwalają na więcej biegania. 

Ostatni dzień spędzam na odwiedzeniu Whitney Museum of Art oraz miejsc na Manhattanie, których jeszcze nie widziałem. Uwielbiam kompulsywną miejską włóczęgę i mogę powiedzieć ze złaziłem Manhattan wzdłuż i wszerz w czasie tych moich dwóch krótkich pobytów (2022 i teraz). Oczywiście nie wszędzie zajrzałem bo to byłoby niemożliwe ale chyba mogę powiedzieć że Manhattan rozchodziłem dość dokładnie.

Widok na Jersey City z WMoA

W drodze do Whitney, mijam po drodze pewne medialne wydarzenie, które skupia wokół siebie filmowców, ekipę techniczną i mnóstwo gapiów. Po krótkiej chwili, okazuje się że to Jimmi Fallon kręci z ekipą jakiś materiał telewizyjny. Ludzie fotografują, ja rezygnuję z tego ale mam na kamerze Go Pro jakiś fragment tego wydarzenia (w czasie tego pobytu dużo spaceruję i biegam z włączoną kamerą) więc poniżej wklejam kadr: 

Mr Jimmi

Kolejne dwie godziny spędzam w muzeum. Przyszedłem tutaj przede wszystkim dla obrazów Edwarda Hoppera, co stanowi pewną, mini tradycję: zarówno do MoMA jak i Art Institute of Chicago w przeszłości ciągnęło mnie przede wszystkim dla jego obrazów.

Chasing Edward Hopper vol 2.

Pozostałą część dnia tradycyjnie dla siebie spędzam na włóczeniu się. I tak: kręcę się po Little Italy i China Town gdzie spożyłem dość osobliwy posiłek w knajpie, powiedziałbym turystycznie niezbyt obleganej :). Trochę chodzę tu, trochę tam, po czym wsiadam w metro i jadę do Queens aby zobaczyć chociaż fragment centrum tej dzielnicy. Chodziło mi jeszcze po głowie Greenpoint (nie byłem nigdy) ale odpuściłem. Jestem zmęczony, odciski bolą co raz mocniej. Z centrum Queens wracam na piechotę przez Queensborough Bridge - dwa lata wcześniej korzystaliśmy z żoną z tramwaju linowego, a teraz mam okazję popatrzyć na okolice z nieco innej perspektywy.

Queensborough Bridge

Ostatnie kilka godzin włóczę się po centrum Manhattanu i Central Parku, gdzie postanawiam obejrzeć sobie ostatnie kilkaset metrów maratonu. Mnóstwo biegaczy pruje asfaltem a ja niestety nie mam siły, nogi mam tak sztywne w ścięgnach że udaje mi się jedynie symbolicznie potruchtać w okolicy mety nowojorskiego maratonu. Kiedyś, mam nadzieję, go pobiegnę ale teraz musi mi starczyć tylko to. Czerpię ostatki z tego urokliwego miejsca i kieruję swoje kroki na Upper East Side i stamtąd, kolejno Columbus Ave i Broadway prowadzą mnie w kierunku Times Square (nie wiem po co). Jest już ciemno, jestem zajechany, jutro wyjazd do Bostonu. Żegnam się więc z Manhattanem czule i ginę w odmętach nowojorskiego metra, które odwiezie mnie na zasłużony nocleg.

Columbus Ave

Broadway Ave

Times Square

Dzień piąty:

W zasadzie nie bardzo jest co opisywać. Żegnam się z moim pokojem i dzielnicą gdzie spędziłem te kilka bardzo intensywnych dni. 

Bye Little Caribbean

Tradycyjnie kanapka z deli w łapę, siup do metra i po 20 minutach ponownie stoję pod Penn Station. Nie mam już sił targać się z bagażami więc tylko sycę wzrok najbliższymi okolicami. Czas zacząć nowy rozdział tego wyjazdu: misja Boston (Marathon).




***









 

  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz