Wielkimi krokami zbliża się koniec miłościwie panującego nam Roku Pańskiego 2025. Ale hele! Czy faktycznie takiego miłościwego? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie w tym podsumowaniu.
Były takie lata w mojej biegowej przygodzie o których nie chcę pamiętać. Mówię o czasie, kiedy kontuzje eliminowały mnie z biegania na długo i pierwsze określenie które przychodzi mi na myśl to "czarne średniowiecze".
Bieżący (jeszcze) rok na pewno w całości do zapomnienia nie jest. Przede wszystkim pod względem turystyki biegowej był dla mnie satysfakcjonujący. Udało mi się spełnić wielkie biegowe marzenie i pobiec w Maratonie Bostońskim. A przy okazji pokręcić się po biegowych ścieżkach Nowego Jorku, Filadelfii czy Cambridge.
Sam 129. Boston Marathon był biegiem przede wszystkim na zaliczenie. Walczyłem o wynik stosowny do aktualnej na tamten czas formy, ale nie był on priorytetem. Po biegu czułem niedosyt związany z niemożnością walczenia o jakiś wartościowy wynik, ale teraz, z perspektywy czasu, bardzo doceniam fakt że było mi dane na ten bieg się dostać i go ukończyć. I zgarnąć trzecią gwiazdę World Marathon Majors.
Ma dla mnie też duże znaczenie, chociaż tylko symboliczne, bo nie postanowiłem skorzystać, że udało mi się doprowadzić do sytuacji, kiedy jestem w stanie zakwalifikować się na ten bieg dwa razy z rzędu. Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się że bostońska kwalifikacja nie będzie w moim zasięgu. Jest to żywy dowód że trzeba wierzyć w powodzenie, nie bać się marzyć i konsekwentnie realizować postawione sobie zadania.
Idąc dalej, tropem turystyki, miałem okazję wakacyjnie pobiegać w Pradze, Wenecji, Rothenburgu, po górach w okolicach j. Garda czy wokół Przylądka Kamenjak. W lutym, w warunkach zimowych wbiegłem na Kasprowy Wierch, a kilka tygodni temu miałem wielką przyjemność z przebieżki po Orłowskich Klifach i ulicami Gdyni.
Tak więc wobec tylu wspaniałości, ten rok nie może zaliczać się do nieudanych. To co jednak powoduje, że raczej nie będę go wspominać z takimi wypiekami na twarzy, jak np. jego poprzednika, to brak satysfakcjonujących wyników sportowych. W związku z bardzo przedłużającym się czasem jaki musiałem poświęcić na rehab prawego Achillesa, moja forma, posługując się językiem gór, znajduje się w dolinie. Pik roku 2024 to już tak odległe wspomnienie że nie warto o tym nawet wspominać.
Niemniej, od kilku tygodni staram się wyjść z doliny na nieco wyższe partie mojej biegowej przygody. Do grani jest wciąż daleko, nie mówiąc już o wierzchołkach, ale jestem w treningu. Z początkiem października zacząłem najlżejsze jednostki a teraz jestem w trakcie 10-tygodniowego okresu marszobiegów wg 'planu dla debiutantów' Jerzego Skarżyńskiego. Plan ten jest mi dobrze znany, kilka lat temu zrealizowałem go z powodzeniem. Był początkiem bardzo satysfakcjonującego mnie, kilkuletniego okresu biegowego rozwoju. Liczę na powtórkę z rozrywki.
Cóż, bardzo bym chciał żeby biegowe szczyty były jeszcze przede mną i wierzę w to że tak będzie. Z nogą wydaje się być naprawdę nieźle, choć widzę też, że naiwnością jest oczekiwać że wszystko będzie tak jak było kiedyś. Wszak czas nie stoi w miejscu. Ale z drugiej strony, to bieganie tyle razy zaskoczyło mnie na plus, może tym razem też tak będzie?
Trochę nic nieznaczącej statystyki: w 2025 roku pokonałem niespełna 800km. Ok 500km to pierwsza część roku, zakończona startem w maratonie, reszta to wakacyjne wygłupy i jesienne powroty po (mam nadzieję) wygojeniu giry. Pobiegłem tylko w 1 maratonie, na wiosnę. W ostatnich latach startowałem dwukrotnie, raz na wiosnę i raz na jesień. Oprócz maratonu, pobiegłem jeszcze rekreacyjnie w Boston 5K oraz niepodległościowym biegu na 10km w Goleniowie. Do końca wahałem się czy biec tą dychę, ale tradycja to tradycja: od 2010 roku startuję nieprzerwanie. Ukończyłem te zawody marszobiegiem i nawet zmieściłem się w 60 minutach, szok normalnie :)
Cieszę się również z aktywności niebiegowych. Biegałem mało więc wspinałem się sporo i fakt że udało mi się zrealizować jakieś swoje mini marzenia na tym polu jest dla mnie szalenie istotny. Czuję spełnienie. To jest niesamowicie przyjemne uczucie.
Pierwszy stycznia zbliża się wielkimi krokami. Na ten dzień mam zaplanowany bieg kończący 10-tygodniowy okres marszobiegów, czyli bite 60 minut ciurkiem. Traktuję ten bieg bardzo symbolicznie. Mam wielką nadzieję, że będzie on początkiem nowego, pięknego rozdania. Wciąż czuję głód wyniku i bardzo bym chciał jeszcze się porozwijać na tym polu, czego w nadchodzącym roku 2026 życzę zarówno sobie jak i Wam.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!








Brak komentarzy:
Prześlij komentarz