niedziela, 7 grudnia 2014

Co się dzieje w mojej głowie kiedy biegnę


W ubiegłą niedzielę okrutnie zaspałem. Miałem wstać o godzinie 6.00 i zrobić 14 km niedzielnego wybiegania.

Obudziłem się prawie dwie godziny później. Żona musiała wyjść z domu o 10-tej rano a ja miałem zostać w domu z dzieckiem. Córka przytargała od kuzynki ospę wietrzną, miałem więc wyrzuty że chcę iść biegać mimo zaspania. Żona jednak zgodziła się bez problemu (dzięki Ci Żono!). Żeby jednak nie wyjść na totalnego dziada (bez przerwy zdarza mi się być dziadem) postanowiłem że skrócę bieg o kilometr i podkręcę mocniej tempo. Był mroźny i wietrzny poranek. Cieszyłem się więc z zakupu biegowej wiatrówki. Cieszyłem się też że udało się wybiec z domu, mimo zaspania. Później nie byłoby szans na wyjście. 

Biegnąc tak w przyspieszonym tempie nie prowadziłem, jak mam w zwyczaju, rozmowy z wyimaginowanym partnerem. Skupiłem więc myśli na moim blogu. Odkąd zacząłem go prowadzić często myślę o sprawach które chciałbym tu opisać. Moje myśli układają się wtedy w składne zdania. Rozpierzchają się błyskawicznie kiedy siadam przy klawiaturze i staram się przelać je na wirtualny papier. Gdyby móc połączyć bieganie i pisanie w tym samym czasie, z pewnością opisałbym poruszane przeze mnie tematy nieco inaczej.

W pewnym momencie, nie wiedzieć czemu zacząłem myśleć o myśleniu. Nie wiedzieć czemu, często zdarza mi się myśleć o myśleniu biegnąc. Tak jakby myślenie i bieganie niekoniecznie musiały iść razem w parze. Głowa służy do picia przecież. Ewentualnie do nawigacji na trasie.

Wydaje mi się że każdy biegacz usłyszał choć raz pytanie: "Ej, o czym ty myślisz jak tak biegniesz? Przecież to musi być strasznie nudne." Ja też usłyszałem parę razy. Co się kryje w mojej głowie kiedy biegam? Prawdopodobnie to samo co w głowie każdego amatora biegów. Kiedy mnie coś boli skupiam się na tym co dokładnie mnie boli. I dlaczego. I co ten ból oznacza. I czy nie mógłby mnie zostawić w spokoju, pomimo że zrobiłem wszystko co mogłem aby się do mnie przyplątał. Kiedy jest ciepło cieszę się że jest ciepło. Kiedy jest zimno cieszę się że wyszedłem na trening pomimo że jest zimno.

Kiedy biegnę lasem cieszę się ze mogę go obserwować i podziwiać. Lubię biegać w różnych porach roku. Patrzeć jak zmienia się ten sam krajobraz. Lubię zapach lasu jesienią. Lubię biegać po lesie zimą, kiedy światło księżyca odbija się w śniegu i rozświetla mi drogę. Lubię kiedy na trasie nie ma dzików i saren. Lubię biegać latem bez koszulki.

Lubię mijać innych biegaczy, z reguły są to znajome twarze. Nie znamy się jednak osobiście. Czasem spotkam na trasie kogoś z kim się znam i lubię. Czasem mijam ludzi powszechnie w moim mieście znanych (np. piłkarzy). Cieszę się wtedy na ich widok. Zawsze to jakieś urozmaicenie.

Kiedy odczuwam jakiś dyskomfort związany z biegiem, np jest mi zimno na początku biegu lub jestem zmęczony, wyłączam się. Pusty sygnał przechodzi przez moją głowę. Standby mode. Kiedy jestem bardzo zmęczony długim biegiem  zaczynam w irracjonalny sposób irytować się na wszystko dookoła. Szczególnie irytuje mnie hałas.

Czasem gdy mam jakiś orzech do zgryzienia, myślę o tym biegnąc. Zauważyłem że bieganie i myślenie o sprawach istotnych zazwyczaj przynosi dobre rozwiązania. Mam na ten temat swoją teorię. Wydaję mi się że dobre rozwiązania stosunkowo łatwo przychodzą w biegu ponieważ są to rozwiązania proste. Podczas biegu ciało ludzkie potrzebuje sporo energii na sam proces biegu przez co, w mojej ocenie, nie starcza jej na myślenie o bzdetach. Proste słowa chłopcze. Kto w dzieciństwie grywał w Teenagenta ten wie o co chodzi :). Tak lub nie. Koniec kropka, nie ma czasu na zbędne filozofowanie, myślenie bez mała zero jedynkowe. Myślę że można by porównać ten stan do trybu awaryjnego w komputerze.

Nie twierdzę jednak że człowiek nie jest zdolny do wielkich przemyśleń w czasie wysiłku fizycznego. Wręcz przeciwnie. Uważam że wysiłek fizyczny jest wspaniałym antidotum na zmęczenie (np problemem) psychiczne. Chodzi mi tylko o to że myślenie w czasie biegu jest, w mojej ocenie, pozbawione asekuracyjnej kalkulacji, tak często towarzyszącej nam w życiu pozabiegowym.

Być może na taki stan ma też wpływ adrenalina. O endorfinach nie wspominam, mi się chyba nie wydzielają, jestem zbytnim ponurakiem.

Podam z resztą przykład. być może zbyt górnolotny ale co tam. Spójrzcie na cytat poniżej:
Nie kry­tyk się liczy, nie człowiek, który wska­zuje, jak po­tykają się sil­ni al­bo co in­ni mog­li­by zro­bić le­piej. Chwała na­leży się mężczyźnie na are­nie, które­go twarz jest uma­zana błotem, po­tem i krwią, który dziel­nie wal­czy, który wie, co to jest wiel­ki en­tuzjazm, wiel­kie poświęce­nie, który ściera się w słusznych spra­wach, który w swych naj­lep­szych chwi­lach poz­nał tryumf wiel­ke­go wyczy­nu, a w naj­gor­szych, gdy przeg­ry­wa, to przy­naj­mniej przeg­ry­wa z od­wagą, nie chcąc, aby je­go miej­sce było wśród chłod­nych i nieśmiałych dusz, które nig­dy nie poz­nały ani sma­ku zwy­cięstwa, ani sma­ku po­rażki. - Theodore Roosevelt 
Jeżeli prowadzicie spokojne i względnie bezstresowe życie to prawdopodobnie ten, lub jemu podobne cytaty pozostaną Wam obojętne, lub będą Was wręcz drażnić. Ja sam czuję się nieco niezręcznie umieszczając słowa Roosevelta tutaj. Zobaczcie jednak co się wydarzy jeżeli przypomnicie sobie o nim w momencie emocjonalnego uniesienia spowodowanego np. zmęczeniem wysiłkiem fizycznym lub stresem (np w pracy). W czasie walki z kryzysem, z lękami, z własnymi słabościami. Cytaty dobrze płoną w ogniu emocji. To pomaga w utwierdzeniu się w przekonaniu że decyzje podjęte w czasie aktywności fizycznej są słuszne. Ja osobiście, choć nie przypominam sobie żebym musiał kiedykolwiek zmagać się z problemem umazany błotem, potem i krwią (a już na pewno nie w czasie biegu) jestem podatny na działanie tych słów. Podobnie z resztą działa na mnie muzyka z Rockiego. Myślę że sekret tkwi w tempie utworów ale mogę się mylić.

Są oczywiście takie stany wyczerpania czy lęku że żadne słowo nie postawi nas na nogi, to oczywiste. Być może też, ci którzy naprawdę walczą na arenie uśmiechną się tylko z politowaniem czytając to co napisałem. Zwłaszcza że ta teoria równie dobrze może być nic nie warta. Wszak wymyśliłem ją w trakcie biegu :)

Ostatnią rzeczą o której chcę wspomnieć to kwestia pewnej, nazwijmy to filozofii bycia. Jestem z natury narwańcem ale myślę że nabrałem w życiu nieco pokory. Przez to stało się Ono ciut bardziej harmonijne. Nie można mieć wszystkiego na raz, byłoby to wręcz niewskazane. Na wszystko jest czas i miejsce. Biegi długodystansowe idealnie się w ten nurt wpasowują. Być może dlatego lubię książki Haruki Murakamiego oraz Jerzego Byreckiego, choć zdecydowanie nie jestem molem książkowym.

   Tak rozważając sobie o tym i o owym przebiegłem zamierzony dystans. Kolejny trening zaliczony. Przede mną dzień odpoczynku. Traktuję go jak błogosławieństwo kiedy biegania mam dość. Gdy nie mam czekam z niecierpliwością na następny. Kiedy przyjdzie czas na kolejny bieg, prawdopodobnie znowu będę sobie tak rozważał na w połowy wyłączonym mózgiem. Odpowiada mi to jednakże. Dobrze mi z tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz