piątek, 20 lutego 2015

W poszukiwaniu biegowego Świętego Graala

Do stworzenia tego tekstu sprowokował mnie artykuł pt "Okiem amatora: wyższość nauki nad bełkotem. Mistrz Skarżyński odlatuje na pięcie". Przyznam szczerze że dawno żaden wpis na biegowych blogach tak mnie nie poirytował.

Być może nie powinienem popełniać tego błędu i wypowiadać się na ten temat. Jestem zwykłym amatorem, mam raptem złamane 4h w maratonie i 44.30 na 10k. Nie jestem ani wyczynowcem, ani ortopedą czy fizjoterapeutą. Nie posiadam specjalistycznej wiedzy. Mimo wszystko postanowiłem zabrać głos w tej sprawie.

Przede wszystkim, nie mam zamiaru rozstrzygać ani przekonywać nikogo do słuszności biegania w ten czy w inny sposób. Nic mnie do tego nie uprawnia. Nie mam z resztą takich intencji. Nie obchodzi mnie szczerze mówiąc na co lądujesz, o ile nie jesteś biegowym autorytetem, drogi Czytelniku. Nie mam też zamiaru być adwokatem pana Skarzyńskiego. On z resztą nie potrzebuje takiego. Chcę zwrócić uwagę na nieco inny problem. 

Zajmowałem lub wciąż zajmuję się hobbystycznie różnymi aktywnościami. Przeglądam też różne fora, celem uzyskania odpowiedzi na różne frapujące mnie pytania. I czego by forum nie dotyczyło mechanizm jest z reguły podobny. Powstają dwa główne nurty które porywają mniej więcej równe rzesze swych zwolenników, nieustannie ścierających się ze swoimi antagonistami. Nikon czy Canon? Rama stalowa czy aluminiowa? Les Paul czy Stratocaster? Ten mechanizm dotyczy oczywiście tylko części miłośników poszczególnych aktywności. Jedni się spierają i uprawiają daną aktywność, inni ograniczają się tylko do spierania a jeszcze inni mają to gdzieś i poświęcają się jedynie owym aktywnościom, z dala od forumowego zgiełku.

Z bieganiem jest podobnie lecz z pewnymi różnicami. Trochę jak z wędkowaniem. Zwolennicy idei "złów i wypuść" nieustannie wieszają psy na tych, którzy legalnym sposobem łowią ryby na cele konsumpcyjne. Tak jakby to było głównym powodem zmniejszania się populacji ryb w polskich wodach. Nie jest to wpis poświęcony wędkarstwu, więc nie będę się rozpisywał  o kłusownictwie czy rabunkowej polityce rybackich gospodarstw.  

Wracając do biegania, niektórzy forumowi zwolennicy idei lądowania na śródstopiu nieustannie wieszają psy na biegaczach preferujących przetaczanie się przez piętę. Tak jakby to był główny powód występowania kontuzji. I tak jakby lądowanie na pięcie lub na stopie było jedynym elementem techniki biegowej.

W mojej ocenie podstawowym problemem biegaczy amatorów jest nieodpowiednie przygotowanie mięśni, stawów czy ścięgien do aplikowanego wysiłku. A to oznacza czołowe zderzenie z kontuzją, wcześniej czy później. Zaryzykuję stwierdzenie że większość miłośników biegania nie kładzie nacisku na wzmocnienie siły i elastyczności swojego ciała. O nadwadze i zbyt szybkim dążeniu do upragnionego celu wspomnę tak tylko, mimochodem.

Jesteś grubym żarłokiem? Opieprzałeś się przez ostatnie kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt lat? Zaniedbujesz ćwiczenia siłowe i rozciągające? Przeciążasz swój organizm bo musisz sobie co drugi trening coś udowodnić? Choćbyś lądował na rzęsach lub na czworaka - kontuzję masz gwarantowaną.

Nie jestem przeciwnikiem biegania na śródstopiu. Być może jest to słuszna droga. Przekonuje mnie wiele aspektów takiego biegania. Czucie podłoża jest zupełnie inne niż na pięcie. Naturalne układanie się gołej stopy to chyba najsilniejszy argument. To wszystko mi pasuje. Mimo to biegam przez piętę bo bieganie na śródstopiu nie odpowiada mi. Być może kiedyś się to zmieni. Być może nie. Czas pokaże.

Wrócę na moment do wspomnianego na początku artykułu. Autor gani Skarżyńskiego za, jego zdaniem, szerzenie herezji i namawianie do lądowania na pięcie. Nie mi oceniać czy Skarzyński ma rację czy nie. Wiem natomiast jedno: w przeciwieństwie do krytykującego go swym wpisem biegacza amatora, facet opracował kompleksowy program treningowy dla amatorów i wyczynowców, z powodzeniem realizowany przez jednych i drugich. Program kładący olbrzymi nacisk na przygotowanie organizmu do przyjmowanego wysiłku biegowego. I nie jest on odosobniony w swoich poglądach dotyczących techniki biegu na długich dystansach.

Co w swoim artykule przedstawia nam biegacz po drugiej stronie barykady?

Po pierwsze schematy przedstawiające układ ciała przy jednej jak i drugiej technice. Wg schematu biegacz - piętaszek to człowiek pierwotny, pochylony do przodu z mocno wyciągniętą noga w przód. Przez nogę przechodzi mu chyba jakiś impuls elektryczny. Prawdopodobnie stąd własnie te kontuzje. Wg Skarżyńskiego (tak ja przynajmniej rozumiem to co opisał w swojej książce "Biegiem przez życie") przetoczenie się przez piętę powinno nastąpić w linii prostej ciała, przy zachowaniu dużej kadencji biegu. Jaka więc jest różnica między jedną a drugą techniką? A no taka że w pierwszej kolejności dotykamy poduszką podeszwy buta pod piętą a nie śródstopiem. Bez tej poduszki działającej jak obcas, wylądowalibyśmy na śródstopiu. Ja przynajmniej tak biegam, podobnie jak moi znajomi nie uskarżający się specjalnie na jakieś dolegliwości. Obciążenie inaczej się rozkłada, to prawda. Przede wszystkim odciążany jest staw skokowy a także mięśnie łydki i ścięgno Achillesa. Czy to dobrze? Nie wiem. Tak jak napisałem na wstępie, nie mam wiedzy by to rozstrzygnąć. Nawet fachowcy są podzieleni w temacie techniki biegania na długich dystansach.

Dalej mamy materiał video przedstawiający w zwolnionym tempie jak biega elita maratonów. Nic odkrywczego. JS w swojej książce pisze o tym. I nie neguje tego. Ze swojej strony dodam tylko że przydałby się jeszcze jakiś materiał pokazujący jak ląduje elita na 40 kilometrze biegu. A przynajmniej jej część.

Tu jako ciekawostkę przytoczę słowa Henryka Szosta (cały wywiad tutaj), który biegając na śródstopiu zużywa dużą ilość biegowych pantofli, argumentując to utratą amortyzacji a co za tym idzie zwiększonym ryzykiem kontuzji. I  skoro jesteśmy już przy amortyzacji: możemy tłuc kilometry, będąc robieni w bambuko przez firmy produkujące (a może dystrybuujące) obuwie amortyzowane absurdalnymi cenami. Możemy też tłuc w obuwiu naturalnym, pozbawionym wodotrysków za... te same absurdalne pieniądze. Oczywiście możemy biegać tą czy inną techniką w obuwiu tańszym. To tylko od nas zależy a nie od sposobu w jaki stawiamy stopę w biegu.

Brnąc dalej mamy zestawienie ryzyka kontuzji dla biegaczy, w zależności od sposobu układania stopy przy lądowaniu. Wydaje mi się że takie zestawienia nie mają większej wartości. Jak można traktować poważnie badania wykonane na przypadkowej grupie osób? Chciałbym zobaczyć badania przeprowadzone na grupach wytrenowanych biegaczy u których ryzyko kontuzji zmniejszone jest poprzez ogólne przystosowanie ich organizmów do aplikowanego wysiłku. Jakiś czas temu, wracając do treningu po dłuższej przerwie, biegłem półmaraton na złamanie 2h. W tym przedziale czasowym aż się roi od biegaczy kompletnie nieprzygotowanych do takiego obciążenia. Myślicie że wykonane badania na nich pod względem kontuzjogenności byłyby miarodajne? Albo czy założenie że bieganie na śródstopiu uchroniłoby ich przed zwiększonym ryzykiem kontuzji? Moim zdaniem nie.

Mam dużo szacunku do amatorskich osiągnięć autora wspomnianego artykułu. Ale uważam że to on a nie Skarżyski popełnił swym wpisem niekonsekwentny bełkot. Być może przeprowadzenie z byłym maratończykiem wywiadu popartego tymi właśnie argumentami miałoby jakąś wartość? Być może nawet dużą. Mam jednak świadomość że mogłoby to być trudne bo w mojej ocenie, (być może mylnej ale miałem okazję uczestniczyć w kilku wykładach/spotkaniach z JS) pan Skarżyński nie jest osobą która lubi ścierać swoje poglądy z ich przeciwnikami. I tak na dobrą sprawę nie musi lubić, wszak gość ma w nogach przebieg mojego, nie najmłodszego już samochodu.  To mimo wszystko o czymś świadczy.

Mi również kontuzje nie są obce. Kilkakrotnie przeciążałem kolana, piszczele, rozcięgna podeszwowe. Czy problemem były pięty? Nie wydaje mi się. Mój pierwszy, półroczny plan treningowy do maratonu zrobiłem na piętach i bez kontuzji. Kontuzje pojawiały się w momencie przeszarżowania lub nieprzystosowania mięśni do obciążeń (siła i elastyczność). Kiedy te warunki były spełnione kontuzji nie było. Nie zmieniając techniki biegu a pracując nad siłą i elastycznością poszczególnych partii mięśni wyleczyłem się z kontuzji. Natomiast nie mogę zadeklarować że tak zawsze będzie. Że za ileś tam lat moje nogi będą bez szwanku. Z resztą coś za coś, nie oczekuję że bieganie w magiczny sposób przedłuży mi życie czy da więcej zdrowia. Tak samo nie oczekiwałem tego od innych sportowych aktywności. Uprawiałem je bo je lubiłem czy w dalszym ciągu lubię. Sprzęt się używa, sprzęt się zużywa. Proste. Oczywiście że chcę uchronić swój aparat ruchu od zniszczenia ale chcę też podkreślić że moje podejście do biegania nie jest tak roszczeniowe jak podejście niektórych. Biegaj a będziesz zdrowszy. Biegaj a będziesz żył dłużej. Może będziesz a może nie. W mojej ocenie intensywnością swoich treningów przekroczyłem już ten pułap który przez niektórych określony jest jako najzdrowsza dawka ruchu (3x1h tyg). Z resztą, czy to w ogóle jest weryfikowalne? 

Internet ma to do siebie że każdy, między innymi ja, może założyć sobie swój blog i pisać na nim co mu przyjdzie do głowy. Tylko jaka jest wartość merytoryczna takiego pisania? Ilu z nas ma faktyczne pojęcie o biomechanice ludzkiego ciała? Większość wpisów promujących jedną czy drugą technikę powiela te same argumenty, zwykle  czerpane z innych źródeł. Część internautów namawia do zmian opierając się na swoim, z reguły nikłym doświadczeniu biegowym. Czy to ma być wiarygodne źródło dla osób szukających odpowiedzi, swojego mitycznego, biegowego Graala?

Absolutnie nie mam zamiaru nikogo namawiać do biegania którąś z tych dwóch technik. Nie wezmę na siebie odpowiedzialności za Twoje decyzje. Podobnie nie weźmie ich Skarżyński, Romanov czy któryś z biegowych Blogerów negujących przeciwną im technikę. Innego wyboru niż te dwie nie ma, ale to jest TWÓJ wybór. Twój i tylko Twój. Pamiętaj proszę tylko o jednym. Jakbyś nie biegał, przygotuj swoje ciało pod zadawany sobie wysiłek. To jest wspólny mianownik każdej techniki biegu. Moja żona biega ze śródstopia. Twierdzi że tak jej jest wygodniej. Moi koledzy (wiek 34-40 lat) którzy są na wyższym niż mój poziomie biegowym, przetaczają się przez piętę. Nie narzekają. Mój fizjoterapeuta zaleca mi bieganie na śródstopiu. Sam tak biega 10k. Myślicie że uchroniło go to przed kontuzją? Ja na dziś dzień biegam z pięty. Być może kiedyś się to zmieni (poinformuję Was wtedy o tym, wpisem na blogu). Być może się nie zmieni, nie wiem. Podobnie zresztą najbardziej zagorzały zwolennik śródstopia nie może wiedzieć co będzie kiedyś. Wiem natomiast jedno: jeżeli za kilka lat wciąż będę biegać przetaczając się przez piętę, chciałbym nie musieć przepraszać mijanych na trasie biegowej zwolenników naturalnego biegania za to że śmiem biegać w taki właśnie sposób. Sposób niezgodny z prawdą przez nich na forach objawianą - jedyną i niepodważalną przecież.

Uwaga, aktualizacja (02.04.2020):
Tak jak obiecałem w powyższym wpisie: informuję o zmianie techniki biegu. Wyeliminowałem z mojego biegania przetaczanie się przez piętę. Cały ten proces opisałem tutaj. Powodem były trapiące mnie kontuzje i przy okazji innych zmian, wprowadziłem również zmiany w technice biegu. Pomimo tego faktu, nie zmienił się mój punkt widzenia, opisany w powyższym wpisie. W dalszym ciągu uważam że najważniejsze jest przygotowanie organizmu do aplikowanego wysiłku i że możliwe jest bezpieczne bieganie przez piętę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz