środa, 30 września 2015

Berlin Marathon 2015 - relacja


Stało się! Najdłużej wyczekiwane zawody tego roku mam już za sobą. To był wspaniały, obfity w wiele wydarzeń weekend w stolicy Niemiec.

Do Berlina przyjechaliśmy w piątek, całą rodziną. Planowaliśmy z żoną wyjazd we dwoje, ostatecznie zdecydowaliśmy się zabrać ze sobą córkę. Spakowaliśmy więc auto, przypięliśmy na dach rowery i popołudniu zameldowaliśmy się na miejscu. Praktycznie od razu, po wypakowaniu rzeczy udałem się na Expo, odebrać pakiet startowy. Berlińskie targi, tradycyjnie odbywały się na terenie zamkniętego lotniska Tempelhof. O samych targach nie wiele mogę napisać - poświęciłem niewiele czasu na kręcenie się po stoiskach. Z pewnością imponują swym ogromem aczkolwiek, powiem szczerze, nie zrobiły na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, ot targi jak targi. Setki stoisk mniej lub bardziej znanych wystawców oferujących swoje produkty i usługi czy organizatorów promujących swoje biegi. Osoby zainteresowane tego typu ofertą lub ukierunkowane na targi biznesowo na pewno znalazły coś dla siebie. Moją całą uwagę skupił sam budynek lotniska. Monumentalny, modernistyczny gmach, zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Zwłaszcza hale lotniska w konstrukcji stalowej a także hol główny budynku z pewnością są warte odwiedzenia. Bardzo żałuję że w pośpiechu nie zabrałem ze sobą aparatu fotograficznego, udało mi się jedynie wykonać zdjęcia bardzo niskiej jakości aparatem w telefonie.

Hol główny lotniska Tempelhof

Hale lotniska

Wydanie pakietu przebiegło bardzo sprawnie. W zasadzie nie ma tu o czym specjalnie pisać, wystarczy po prostu iść z tłumem. Pakiet zawierał numer startowy, czip, gąbkę, informator, dwie wejściówki na afterparty, trochę ulotek reklamowych i kilka próbek różnych produktów. Całość zapakowana w worek depozytowy na odzież.

Pakiet startowy

W sobotę wziąłem udział w tzw. Breakfast Run. Co ciekawe, w nocy poprzedzającej to wydarzenie długo nie mogłem zasnąć, przedstartowe emocje zrobiły swoje. Nie miałem specjalnie ochoty na bieg ale takie przetarcie żeby oswoić nerwy przez maratonem było mi potrzebne. Poza tym bardzo chciałem zakończyć bieg rundą honorową na bieżni Stadionu Olimpijskiego. Udałem się więc pod Pałac Charlottenburg i wraz z tysiącami innych biegaczy pokonałem lekkim truchtem trasę liczącą ok 6km. Finisz na stadionie potwierdził moje oczekiwania -  wbiegnięcie na płytę stadionu i runda wokół boiska to wrażenia niezapomniane. Podobnie jak budynek lotniska, stadion mnie oczarował. Swoim rozmachem, prostotą formy, detalem architektonicznym. Intrygującą, podobnie jak w przypadku lotniska historią. Abstrahując od prawdziwych wydażeń, stadion nasunął mi skojarzenie z grą Grim Fandango. Pamiętacie Rubacavę i wyścigi kotów? Jazzzzy....

Breakfast Run

Finisz na Stadionie Olimpijskim


Smaczny detal

Wieczorem na spokojnie przygotowałem rzeczy na niedzielny start. Na niespełna 3 godziny przed snem zjadłem kolację w postaci spagetti i odżywki Carboloader firmy Vitargo. Noc przespałem w miarę spokojnie.

W niedzielę budzik obudził mnie o 5 rano. Wtedy dotarło do mnie że to dziś własnie jest TEN dzień. Wziąłem prysznic, zjadłem lekkie śniadanie, poczytałem informator, po czym udałem się na spacer po okolicy. Przygotowałem odżywkę Vitargo (biegłem z pasem), spakowałem rzeczy i udałem się U-bahnem na start. Na każdej stacji przybywało kolejnych maratończyków. Każdy siedział skupiony, w milczeniu, czuć było ta specyficzną atmosferę zbliżającego się startu.

Do strefy biegacza dotarłem ok. półtora godziny przed startem. Nie śpieszyłem się zbytnio, pokręciłem się tu i ówdzie, po czym przebrałem się, zdałem rzeczy do depozytu i udałem się na rozgrzewkę.

Na rozbiegu wzdłuż Strasse des 17 Juni stało ok. 40.000 biegaczy. Tworzyło to niesamowity widok. Widziałem go wielokrotnie na zdjęciach lotniczych z poprzednich edycji, teraz sam stanowiłem część tego tłumu.

O godzinie dziewiątej nastąpił wystrzał startera i zaczął się bieg dla biegaczy ustawionych w strefach A-E z tzw. pierwszej fali. Ja ruszyłem w drugiej, ze strefy G, myślę że ok. 20 minut później. Już pierwsze minuty biegu uświadomiły mnie że będzie bardzo ciasno a po porannej zimnicy pozostało tylko wspomnienie. Nie było może specjalnie ciepło, ale za to słonecznie. To jednak nie przeszkadzało mi specjalnie, trasa prowadzona przez zadrzewione ulice pozwalała chronić się w cieniu.  Problemem był tłum. Po doświadczeniach z maratonu w Dublinie zdawałem sobie sprawę że może być ciasno. Tam jednak udało mi się zrealizować zakładane tempo biegu (podobnie jak w Berlinie stosowałem strategię Negative Split) i na półmetek wpadłem z planowaną półtora-minutową stratą. W Berlinie niestety, nie udało się to. Planowane na pierwszą połowę biegu średnie tempo 5:30min/km udało mi się osiągnąć dopiero na 31km biegu! Wiedziałem już wtedy że złamanie 3:50h będzie w zasadzie niemożliwe. Tłum wymęczył mnie, każdy kilometr był szarpany, biegaczy musiałem mijać jak tyczki, nie zawsze to było możliwe. To nie pomagało w biegu i kosztowało mnie dużo czasu i myślę też że sił.



Mimo wszystko cieszyłem się biegiem, bo było to wspaniałe doznanie. Już w Dublinie dowiedziałem się czym jest start w dużym maratonie, z żywiołowo dopingującymi kibicami, z zespołami zagrzewającymi biegaczy do walki, z dziećmi wyciągającymi ręce by przybić z biegaczami piątki. Widok malutkich, wyciągniętych rączek kilkuletnich smyków wzrusza mnie niezmiernie. A Berlin zachwyca swoją różnorodnością. To trzeba po prostu przeżyć! Trasa prowadziła przez zielone ulice starej zabudowy gdzie berlińczycy tłumnie powychodzili dopingować biegaczy, monumentalne, powojenne aleje czy nowoczesną zabudowę. Co krok wspaniałe i różnorodne zespoły muzyczne energicznie zagrzewały nas do biegu, a szpaler kibiców po obu stronach trasy, podobnie jak w stolicy Irlandii momentami zdawał się nie mieć końca. Doping po berlińsku? Proszę bardzo, wystarczy wystawić na chodnik stolik do herbaty, położyć obrusik, założyć marynarkę, kaszkiet, nogę na nogę i gotowe! Bardzo mi imponuje to powszechne poszanowanie swojego skrawka ulicznego zieleńca, podwórka czy kawałka chodnika. Zdaje się że tam nie ma rzeczy niepotrzebnych, wszystko ma swoje miejsce a jeśli nie, to wystarczy włożyć w karton i wystawić, na pewno komuś się jeszcze przyda! To miasto szanuje swą spuściznę i swą historię, tego się nie da przeoczyć.

Jedna z berlińskich ulic, prawie jak w domu :)

Berlin czy Szczecin?

Trasa w Berlinie często określana jest mianem stołu, co obrazowo ma odzwierciedlać jej płaski profil, sprzyjający biciu rekordów. I faktycznie, biegnąc po niej odnosiłem wrażenie jakbym biegł nieustannie po prostym lub z górki, podbiegów jest nie wiele lub ich po prostu nie czuć! I nie wiem kiedy te niecałe 4 godziny minęły! W zasadzie mogę powiedzieć że biegło mi się lekko i przyjemnie. Bez żadnych niespodzianek, bez ściany, skurczy czy rewolucji żołądkowych. Co 20 min. brałem łyk izotonika, co 5km zjadałem pół żelu. Jedynym incydentem był przypadkowy kopniak kolanem w głowę jaki otrzymałem od biegnącego za mną biegacza, kiedy na 25km upuściłem żel. Na szczęście obyło się bez obrażeń. Jedyne co kładzie się cieniem w przypadku tak dużej imprezy to tłum. Żałuję że przed samym startem nie przeniosłem się do strefy F, była taka możliwość. Być może udałoby się wtedy biec założonym tempem. Ostatecznie na metę wpadłem z czasem 03:54:15 poprawiając swój poprzedni wynik o ponad 5 minut.  Można było pokusić się o ciut mniejszą stratę w stosunku do zakładanego czasu, ale przez ostatnie 4 km szukałem w tłumie kibiców moich dziewczyn żeby przybić z nimi piątki, co też spowolniło mnie trochę. Nie chcę jednak szukać wymówek bo to była wyłącznie moja decyzja - pojechaliśmy całą rodziną i zależało mi na tym żeby wyłowić je z tłumu i przybić piątkę. Niestety, przez cały pobyt w Berlinie córka zmagała się z wysoką gorączką (nie wzięliśmy takiej możliwości pod uwagę wyjeżdżając razem) i żona została z nią w hotelu. Spotkaliśmy się dopiero po biegu, gdy już wyszedłem ze strefy biegacza. Przedtem jednak odebrałem upragniony medal, wypiłem najpyszniejsze 4 kubki wody mineralnej i najpyszniejsze piwo bezalkoholowe, choć tu mam świadomość że co bym nie wypił to byłoby najlepsze na świecie! Na koniec oddałem swój medal do wygrawerowania mojego oficjalnego czasu , bo co prawda pozostał niewielki niedosyt to powiem wyraźnie: jestem bardzo zadowolony z całego biegu i osiągnięcia rekordu życiowego.

Podsumowując, to był wspaniały weekend z masą atrakcji. W przerwach między bieganiem odwiedziliśmy Zoo, Berlin Aquarium, a prosto po maratonie Naturkunde Muzeum. Córka była zachwycona. Moje nogi mniej ale to nie ma już znaczenia. Faktem jednak jest że wieczorem przed biegiem, byłem przerażony widokiem bolesnego bąbla na małym palcu mojej stopy. Na szczęście po przekuciu, nie przeszkadzał mi w biegu wcale, odezwał się dopiero po skończonym maratonie! To bardzo miło z jego strony :)

 A dzień po biegu, zamiast pomaratońskiego rozruchu, pojechaliśmy na miejską wycieczkę rowerami, by po obiedzie we wspaniałej, wielkomiejskiej, berlińskiej scenerii wrócić wieczorem do Szczecina. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz