wtorek, 13 grudnia 2022

Moje bieganie w USA 2022 cz. I: NYC Central Park, Brooklyn Bridge + relacja z pobytu & tips'n'tricks

Minęło już trochę czasu  od mojego powrotu ze Stanów Zjednoczonych. To był bardzo udany wyjazd, zarówno turystycznie jak i biegowo. Czas więc to podsumować a przy okazji podzielić się nabytym know-how. Poniżej, przedstawiam I część relacji, zebrałem też garść informacji, które mogą być przydatne w czasie planowania przez Ciebie biegowego urlopu marzeń.

Mój pobyt w USA podporządkowany był 2 celom: pobiegnięciu w Chicago Marathon (relacja tutaj) i odwiedzeniu Nowego Jorku. Zwłaszcza to drugie było dla mnie niezwykle ważne, ponieważ Nowy Jork był na szczycie mojej listy podróżniczych celów i marzeń od ponad 20 lat. Z różnych względów nigdy nie było mi z nim po drodze i z czasem wyjazd do Wielkiego Jabłka stał się moim turystycznym idee fixe.  W tym wpisie skupię się na tych kilku dniach jakie dane nam było spędzić w tym mieście właśnie.

Do Stanów, z uwagi na panującą jeszcze do nie dawna pandemię, postanowiłem lecieć bezpośrednio z Polski. Choć ze Szczecina blisko mi do Berlina i tam opcji miałem bez liku, postawiłem na polskiego przewoźnika i poleciałem do Nowego Jorku ze...Szczecina właśnie, z przesiadką w Warszawie :) Dzięki temu nie musiałem się martwić czy inne kraje przez które mógłbym podróżować (np. z Berlina, bezpośrednio czy z przesiadką np. w Helsinkach) nie wprowadzą jakiś dodatkowych zakazów lub obostrzeń. Mogłyby one skutecznie skomplikować mój wyjazd. Bilety kupiłem z ok. 8-miesięcznym wyprzedzeniem co skutkowało atrakcyjną ceną.

W tym miejscu chciałbym się podzielić pewną obserwacją: kiedy zapisywałem się do losowania na Chicago Marathon, w październiku '21, jedynym większym zagrożeniem wydawał mi się Covid właśnie i związane z nim ograniczenia. Po drodze jednak przeżyliśmy wprowadzenie nowego ładu, wybuchła wojna w Ukrainie, inflacja i ceny dóbr wszelakich wystrzeliły jak korki od szampana, kontrolerzy lotów przeprowadzili masowy strajk a USA tymczasem zniosły obowiązek maseczek i testów na koronawirusa. Zostałeś zaszczepiony pełną dawką szczepionki? Droga wolna, nawet jeżeli w EU Twój covidowy paszport stracił ważność. Ma być pełna dawka i tyle. Niemniej, przed wylotem warto sprawdzić obowiązujące wymogi i ograniczenia, przypadające na czas podróży.

Szczęśliwie, udało nam się dotrzeć do Nowego Jorku bez większych komplikacji. Tradycyjnie, odprawa celna na amerykańskich lotniskach zwiększyła mi nieco tętno ale wiadomo, trzeba być cool (heh) i po krótkiej rozmowie z celniczką, jesteśmy z żoną po właściwej stronie bramki. Małżonka na koniec odprawy otrzymała przykaz przykładnego kibicowania mi w maratonie, z którego, jak się później okazało, wywiązała się całkiem nieźle. 

Na czas naszego pobytu w NYC, zatrzymaliśmy się na Brooklynie. Szukałem ofert AirBnb zlokalizowanych blisko niebieskiej linii metra, tak aby dojazd z lotniska JFK a także do centrum Manhattanu był możliwie sprawny i bez przesiadek. Okazało się to dobrym pomysłem, samolot którym przylecieliśmy miał spore opóźnienie i w rezultacie na miejsce dotarliśmy późno w nocy. Przed wylotem rozpoznałem okolicę w Google Street View więc parę minut po wyjściu ze stacji metra byliśmy u naszego gospodarza, który cierpliwie czekał na nasz przylot.

Nasza miejscówka za dnia

Tip #1 Przylatując do Nowego Jorku miej ze sobą rozmienione pieniądze. Jeśli będziesz mieć w portfelu same setki albo pięćdziesiątki to nie kupisz biletu na metro lub Airtrain (z JFK do pierwszej stacji metra) - maszyna zwyczajnie nie zaakceptuje banknotu lub nie wyda Ci odpowiednio reszty (max. 9$). Niekiedy maszyny obsługują wyłącznie karty płatnicze.

Tip #2 Poświęć przed podróżą kilka minut na zapoznanie się z planem JFK i stacji kolejki Airtrain. Ułatwi Ci to dostanie się z lotniska do początkowych stacji metra. Ja miałem ze sobą wydrukowany schemat. Po wielu godzinach podróży z ciężkimi bagażami i opóźnieniu z przylotem sprawne wydostanie się z lotniska jest dość fajnym bonusem a ogarnięcie tej wiedzy nie kosztuje wiele. 

Jeśli ktoś jest na tyle naiwny tak jak ja byłem i myśli że odespaliśmy naszą podróż to jest w błędzie. Po 2 godzinach obudziłem się jako pierwszy. Próbowałem zachęcić do tego też małżonkę ale ona najwidoczniej była bardziej odporna na jet lag i w kilku żołnierskich słowach przekazała mi co sądzi o pomyśle zwiedzania naszej nejbrhud o 3:30 ejem :) Zwłaszcza że na zewnątrz leje jak z cebra. Cóż było począć, pokręciłem się trochę po kuchni, wypiłem kawę i przed piątą, kiedy deszcz ustał, wyszedłem na krótki spacer. O 5:30 byłem już z powrotem, okolica po ciemku wyglądała dość ponuro (tu muszę wtrącić że przed zabukowaniem noclegu poczytałem o bezpieczeństwie dzielnicy, niemniej po ciemku wszystko wygląda inaczej). Żonie niespecjalnie wychodziło dalsze spanie więc wypiliśmy po kawie, spakowaliśmy co trzeba i o 7 rano rozpoczęliśmy nasz

DZIEŃ 1

Przeszliśmy się po okolicy, już w świetle dziennym. Kupiliśmy w jednym z lokalnych deli  kanapki na ciepło i w drogę metrem, ku spełnieniu marzeń! Brooklyn Downtown i cały Manhattan czekały na mnie a ja nie mogłem się już doczekać kiedy wyjdę spod ziemi i nacieszę moje spragnione spektakularnych widoków oczy!

Ano właśnie. A propos widoków. Mój pierwszy, taki z prawdziwego zdarzenia kontakt wzrokowy z Nowym Jorkiem nastąpił po wyjściu ze stacji Brooklyn High Street. Czułem się jak robak wychodzący na powierzchnię, który za chwilę spełni swoje największe marzenie o wgryzieniu się w soczyste Wielkie Jabłko, jeszcze tylko parę stopni schodów, jeszcze tylko chwila!

Jeden z pierwszych widoków jaki mnie przywitał w centrum
Brooklynu

I tadam! Jest! Brooklyn Bridge rozciąga się nad naszymi głowami, w dali gdzieś przebija się skyline Financial District, słychać szum żyjącego miasta. Jestem. Dotarłem. 20 lat czekania dobiegło końca. Nie mam łez w oczach ale dawno nie czułem poczucia takiego spełnienia. 

Ale czy tak naprawdę wygląda miasto moich marzeń? Hmm, powiem szczerze na razie nie jestem oszołomiony, wręcz przeciwnie. Po krótkiej chwili dochodzimy do promenady w Brooklyn Bridge Park. Patrząc na promenadę zastanawiam się gdzie podziała się ta długa, zachęcająca do joggingu promenada, widziałem ją przecież tyle razy w TV... Ta właściwa ma może z 200m. A i skyline jakiś taki, jakby niemrawy. Do tego jest pochmurno co dodatkowo potęguje pewną nijakość w naszym odbiorze. Niemniej cieszę się niezmiernie, jestem tutaj, to się naprawdę dzieje. Do tego kanapka z deli wspaniale smakuje i jeszcze nawet trzyma trochę ciepła co w tej październikowej, deszczowej pogodzie jest mi niezmiernie na rękę.

Z Brooklyn Bridge Park udajemy się na Washington Street aby wykonać jeden z najbardziej rozpoznawalnych kadrów fotograficznych Nowego Jorku:

No dobrze. Trochę mnie poniosło. To czarno białe zdjęcie to efekt pięciu minut zabawy w programie graficznym. Mój pobyt w NYC trochę uświadomił mi że Amerykanie w kwestii marketingu są mistrzami niedoścignionymi. Później jeszcze do tego wrócę a tymczasem, to co ukazało się naszym oczom mniej więcej wyglądało tak:

I to już po ostrym kadrowaniu i korekcie perspektywy. Podobnie jak w przypadku Skyline Lookout, trochę poczułem niedosyt. Owszem to jest bardzo atrakcyjne miejsce ale nie tak spektakularne jak potrafi być przedstawiane na wielu fotografiach. Ze względu na pogodę ludzi nie było tu zbyt wiele, co odebrałem na plus.

Może faktycznie ten Nowy Jork istnieje tylko w mojej wyobraźni?  Napatrzyłem się na Niego w filmach, na fotografiach Wielkich Mistrzów, w internecie... Tu chyba pies jest pogrzebany, bo przez ostatni rok oglądałem wyidealizowane zdjęcia na Instagramie. Niby człowiek stary a... wiadomo co. Pokręciliśmy się jeszcze trochę po Dumbo, po czym wsiedliśmy w metro aby zobaczyć czym może zaskoczyć mnie Manhattan. Piszę "mnie" a nie "nas" ponieważ żona była tutaj już wcześniej.

Wysiedliśmy na Rockfeller Center i tutaj poczułem że jestem na Manhattanie. Ta skala, ten rozmach i wszelkie możliwe bodźce z miejsca otoczyły mnie z każdej strony. Nareszcie! Yeah! YEAH!!! Znowu przepełniło mnie uczucie spełnienia naprzemiennie pulsujące niedowierzaniem że tutaj jestem. Nawiasem mówiąc to niedowierzanie puściło dopiero w ostatni dzień naszego pobytu  w NY:).



Początkowo ogrom nowojorskich budynków nieco przysłaniała mi skala... ogromu pozostałych budynków. Innymi słowy ich ogrom oddziaływał na siebie wzajemnie i to powodowało że mój mózg nie do końca rejestrował w jakiej przestrzeni się znalazłem. Budynki  trzystumetrowe wydawały się być niewiele wyższe od najwyższych budynków w Szczecinie. Absurdalne, prawda? Niesamowitym doświadczeniem było odwiedzenie katedry św. Patryka. Wciśnięta między olbrzymie wieżowce, sprawiała wrażenie niewielkiego kościoła, do czasu kiedy weszliśmy do środka. Muszę też przyznać że oprócz skali, zrobiło na mnie wrażenie samo wnętrze a także spokój który bił z tego miejsca. Bardzo odpowiadało mi światło które wpadało do nawy głównej katedry, miałem wrażenie że to ono przede wszystkim odpowiadało za poczucie pewnej harmonii które mi w tym miejscu towarzyszyło.

Z katedry udaliśmy się w kierunku Central Parku. Od kilku lat jednym z moich biegowych marzeń było odbyć tutaj trening biegowy. Przebrałem się szybko, założyłem kamerę Gopro na pas piersiowy i rura! Żona poszła zwiedzać interesujące ją miejsca a ja tym czasem zrealizowałem właśnie TEN trening.

Wiecie jak to jest: czekacie na coś  miesiącami, wizualizujecie to sobie w głowie, po drodze oglądacie filmy na YT, analizujecie dostępne w internecie trasy biegowe. I nagle okazuje się że macie to wszystko już za sobą, jest tylko tu i teraz i biegniecie! Pośpiesz się - popędza mnie małżonka, kiedy przebieram się do biegu. Ona zaopiekuje się moimi rzeczami na zmianę w czasie treningu. Początkowo plan był taki że pójdzie sobie do parku na jogę ale piź#zi troszkę i przelotnie pada. A więc biegnę, na jetlagu, na jakimś abstrakcyjnie wysokim tętnie jak na przyjęte tempo, nie zdążyłem nawet dokładnie ułożyć sobie planu biegu ale biegnę, to co przestudiowałem przed wyjazdem musi mi wystarczyć!

Mój trening rozpocząłem od południowej strony parku, tj. na skrzyżowaniu W 59th Street i 5th Ave i pobiegłem w północną stronę parku. Po drodze minąłem Cenral Park Zoo, które w części jest otwarte dla tranzytowego ruchu pieszego, co samo w sobie jest całkiem fajną ciekawostką. Co prawda nie wiele zwierząt z ciągu pieszego udało mi się dostrzec ale nie było to moim celem. Starałem się za to trzymać możliwie blisko wschodniej granicy parku tak aby mieć jakiś ogląd na ciągnącą się wzdłuż parku Piątą Aleję. I tak po krótkim czasie dobiegłem do Jacqueline Kennedy Onassis Reservoir - największego zbiornika wodnego w parku. Zależało mi żeby to miejsce odwiedzić ale po krótkim biegu zdecydowałem się odbić do Piątej Alei i cofnąć się nieco. Jeszcze tam wrócę ale teraz czas zobaczyć z zewnątrz Muzeum Guggenheima. 

Kadr z GoPro: Guggenheim Museum w biegu

Wróciwszy z powrotem do parku postanowiłem zatrzymać się, zrobić rozgrzewkę i popatrzyć przez chwilę na Manhattan. Wiedziałem że jest to najprawdopodobniej mój jedyny tutaj trening i chciałem mieć chwilę na jakieś refleksje. Albo chociaż na pusty sygnał przechodzący przez moją głowę (heh, easy), byle przez moment nie być tutaj w biegu. I dosłownie i w przenośni.

Z wrażenia nie wyłączyłem stopera i zorientowałem się dopiero parę minut później. Nie był to dla mnie problem. Ten bieg nie miał większego znaczenia treningowego, gdybym mógł to pewnie pobiegłbym i 30km ale przed sobą miałem maraton w Chicago i musiałem się pilnować.

Ciekawostka: Central Park wcale nie jest płaski jak stół. Miałem tego świadomość przed wyjazdem ale myślę że dla wielu osób może być to zaskoczeniem. Nie spodziewałem się jednak że prócz ścieżki wokół wspominianego już Jacqueline Kennedy Onassis Reservoir większość mojej trasy będzie delikatnie falować. Nie są to z reguły duże przewyższenia ale jeśli szukamy w NYC trasy którą można określić mianem pankake flat to raczej nie w Central Parku. Oczywiście istnieje możliwość że się mylę, dlatego następnym razem mam zamiar pobiec inną częścią parku i sprawdzić to dokładniej. Jeśli oczywiście będzie mi to jeszcze dane.

Tymczasem, cały mój bieg zamknął się w 13km. Zależało mi aby pobiec go możliwie po zewnętrznej stronie, tak aby mieć kontakt wzrokowy nie tylko z zielenią ale, może i przede wszystkim, z alejami i ulicami otaczającymi park.  W dużej mierze się to udało. Mówię w dużej, ponieważ chyba nie da się mieć ciastka i jednocześnie je zjeść, zwłaszcza jeżeli mamy zamknąć się w takim dystansie.

Trening w Central Parku odebrałem jako bardzo ciekawe doświadczenie. Na pewno chciałbym jeszcze kiedyś tutaj pobiec ale wydaje mi się że na dłuższą metę, bieganie tutaj byłoby mocno ograniczone. Przede wszystkim czuje się tutaj otaczający zgiełk miasta. Raz mocniej, raz słabiej ale on się tu wdziera. Po drugie myślę że mógłbym się po prostu znudzić częstrzym bieganiem tutaj, zwłaszcza dłuższych jednostek.

Resztę dnia spędziliśmy włócząc się po Manhattanie. Midtown, Downtown, Chinatown, Little Italy. Pogoda zrobiła się mocno pod psem więc nie pozostało nam nic innego jak znaleźć jakąś przytulną włoską knajpę, gdzie od razu poczuliśmy się jak na planie filmu o mafii :))). Naładowaliśmy akumulatory i udaliśmy się w kierunku Financial District, zobaczyć 9/11 Memorial które zrobiło na nas olbrzymie (i przy okazji przygnębiające) wrażenie. Historia tego miejsca zamknięta w monumentalnych pomnikach, wzniesionych na fundamentów bliźniaczych wież, nie pozwolą przejść obok tego miejsca obojętnie.



W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się olbrzymi The World Trade Center Communication Hub autorstwa Santiago Calatravy. No i oczywiście One World Trade Center.


Wieczorem udaliśmy się na Brodway obejrzeć musical Chicago. Zrobił na nas olbrzymie wrażenie, zwłaszcza sposób w jaki swoim głosem pracowali Artyści, to było mistrzostwo świata! Co prawda oboje z żoną przysnęliśmy na moment ale trudno tu kogoś winić. To był długi, baaaardzo intensywny dzień.

Tip #3 Przed wejściem na jakiekolwiek wydarzenia (musical, mecz NBA, etc.) i w muzeach byliśmy sprawdzani przez ochroniarzy, przede wszystkim pod kątem posiadania niebezpiecznych przedmiotów. Warto mieć to na uwadze planując jakiekolwiek wyjścia oraz zawartość plecaka :)

DZIEŃ 2

Podobnie jak dzień wcześniej, zaczęliśmy od pokręcenia się w najbliższej okolicy i zakupu śniadania w deli, co w pewnym sensie stanowiło nasz codzienny rytuał. Czarna kawa z przelewu + Philly Beef&Cheese sandwich i do metra. Tym razem postanawiamy skupić się nieco bardziej na Brooklynie.

Już pierwszy dzień utwierdził nas w przekonaniu że fotografowanie w biegu (zwiedzania nie treningu) budynków w NYC nie ma sensu. Raz że nie mieszczą się w kadrze, dwa że zdjęcia i tak nie oddają ich charakteru, detalu czy przede wszystkim skali. Podobnie rzecz się ma z centrum Brooklynu. Zabudowa nie jest tak gęsta jak w przypadku Manhattanu ale robi na nas duże wrażenie - zarówno skalą jak i atmosferą jaka panuje tutaj. Może to kwestia tego że znowu pada i jest pochmurno ale mamy wrażenie jakbyśmy znaleźli się w Gotham City. Dowtown wprowadza nas w specyficzny nastój: dominujące budynki nad resztą zabudowy zaburzają przestrzeń, czynią ją nieco poszarpaną. Są jakby wyrwane z kontekstu i swoją skalą, architekturą i detalem wprowadzają pewien niepokój w ich odbiorze. Ciekawe doświadczenie.



Z centrum Brooklynu udaliśmy się w okolice President Street aby zobaczyć te słynne, brązowe jak budyń czekoladowy budynki jednorodzinne, połączone w szeregowym układzie i z bardzo wysokimi parterami. Pogoda zrobiła się jeszcze bardziej deszczowa więc znaleźliśmy sobie fancy miejscóweczkę na kawę. 


Co tu począć dalej? Wiedzieliśmy że nasz czas jest dość ograniczony i jedynie liźniemy nieco tej niesamowitej dzielnicy która samodzielnie byłaby 4-tym pod względem wielkości miastem w USA. Pokręciliśmy się więc to tu, to tam, po czym udaliśmy się w okolice Prospect Park - zależało mi na tym aby zobaczyć zarówno zachodnią ja i wschodnią część parku i nie żałuję ponieważ pod względem charakteru różnią się od siebie całkowicie.


W drugiej części dnia ponownie udaliśmy się w kierunku Manhattanu. Raz że zależało mi na przejażdżce tramwajem linowym na Roosevelt Island (czad!) a dwa że na wieczór mieliśmy zaplanowany mecz NBA: NY Knicks vs. Detroit Pistons w Madison Square Garden, yay! Przed meczem pokręciliśmy się jeszcze trochę po Manhattanie aby nacieszyć oczy możliwie najintensywniej.


Tip #4 Tramwaj linowy z Manhattanu na Roosevelt Island stanowi środek komunikacji miejskiej więc jeśli masz bilet MetroCard jedno lub siedmiodniowy to za bilet nie płacisz. Taki mały bonus.

Co do samego meczu to miałem nieco mieszane uczucia. To co było dla mnie małym rozczarowaniem to fakt że hala nie była wypełniona w całości, ba, nie wiem czy była w połowie!. Ok, to był mecz przedsezonowy ale kupując bilety przez serwis Ticketmaster miałem wrażenie że zostały pojedyncze miejsca. Tak przynajmniej wynikało z mapki dostępnych miejsc. Sam doping też nie był jakiś oszałamiający, inna sprawa że duża część widzów to pewnie, tak jak my, turyści. My z resztą też się nie przyczyniliśmy do wzmożenia dopingu. W drugiej kwarcie przysnęło mi się (jetlag, yeah).

NY Knicks vs. Detroit Pistons 4 Oct. 2022

Nie zmienia to faktu że udało mi się spełnić jakieś tam małe marzenie. Nigdy nie byłem wielkim fanem NBA ale chciałem zobaczyć na żywo. No i udało się. Przy okazji zobaczyłem jak wygląda show "po amerykańsku", faktycznie są fajerwerki i jako ciekawostka było to bardzo fajne doświadczenie. Poziom meczu, mimo że towarzyski, w porównaniu z Polską Liga Koszykówki i w ocenie laika to faktycznie kosmos ale bardzo dużą rolę odgrywa tutaj też marketing i odpowiednie opakowanie tego produktu. Z jednej strony to trochę taki common sense i w dużej mierze silnik napędowy dla rozwoju  ale z drugiej strony, powoduje to pewne, na szczęście z reguły drobne rozczarowania. Jak to mówią, nie wszystko złoto co się świeci. czasem jest to srebro (w cenie złota) ale jest to tylko taka moja drobna dygresja.

Tip#5 Warto mieć internet w telefonie. Ticketmaster oferuje elektroniczny bilet, który nie może być zastąpiony printscreenem. Teoretycznie jest możliwość zamienienia e-biletu na wydruk, na miejscu, w box office. W praktyce nie było takiej możliwości.

DZIEŃ 3

Kolejny dzień tradycyjnie rozpoczął się wczesną pobudką. W plecak biegowy spakowałem ubrania na zmianę, szybka kawa i do metra.  W planach miałem drugi (i ostatni) trening biegowy w Nowym Jorku. Pierwotnie miałem plan aby z realizować go w całości na Brooklynie ale odstąpiłem od tego. Mimo wszystko priorytetem było dla mnie zwiedzenie Manhattanu. Wysiadłem więc w miejscu gdzie wszystko się zaczęło (High Street) i udałem się w kierunku Brooklyn Bridge. Taaak! jest 7ma rano, ruch jest nieduży (w ogóle przez pierwsze 3 dni ten traffic był zaskakująco dla nas nieduży) a przede mną kilkanaście kilometrów biegowego zwiedzania miasta moich turystycznych marzeń! Ściągam więc długie gacie, pakuję je w plecak i jazda przed siebie, Mostem Brooklyńskim, hajda! 

Zaraz będzie biegane :)

Chociaż, umówmy się: na moście to nie było bieganie. Zatrzymywałem się co kilka kroków aby nacieszyć oczy, zrobić zdjęcie, nagrać krótki film. Brooklyn Bridge oraz widok z niego oczarował mnie kompletnie.


Widok z mostu na Financial District w całości zatarł
nieco niemrawe wrażenie z pierwszego dnia

Z mostu zbiegałem dość niechętnie. Naprawdę, zrobił na mnie kolosalne wrażenie i wiedziałem że muszę tu zabrać małżonkę, w drugiej części dnia. Na szczęście przede mną było jeszcze kilka atrakcji. Pierwszą z nich to przebiegniecie się częścią Financial District, w tym Wall Street. Tu też kilka razy musiałem się zatrzymać i cyknąć fotkę.



Chyba właśnie tam poczułem klimat Nowego Jorku jaki sobie wyobrażałem, bazując jedynie na znanych mi filmach, fotografiach czy grach video. Dodatkowo, odnalazłem tam cząsteczkę innych miast, przez moment czułem się jak w Monaco czy w...Gdańsku. Zaiste, NY to kosmopolityczne miasto.

Z Wall Street pobiegłem na północ, wzdłuż nabrzeża i rzeki Hudson. Gdzieś w dali wyłoniła się malutka Statua Wolności a także panorama Jersey City. Po mojej prawej stronie mijały kolejne przecznice a ja miałem poczucie że realizuję jeden z najfajniejszych treningów biegowych. Nie spodziewałem się po nim zbyt wiele, co może dziwić, chyba za bardzo byłem skupiony na możliwości pobiegnięcia w Central Parku i zwyczajnie nie zastanawiałem się zbyt dużo jak może wyglądać ten bieg. Myślę że znów zadziałał tutaj mechanizm oczekiwań względem rzeczywistości tyle że w drugą stronę, w przeciwieństwie do opisywanych przeze mnie wcześniejszych wydarzeń.

to już za mną 

Końcówka mojego treningu to Little Island i The High Line, czyli dosyć nowe atrakcje na mapie Wielkiego Jabłka. 




Oba te miejsca przypadły mi do gustu, zwłaszcza The High Line. Niestety deszcz z minuty na minutę się nasilał i nie specjalnie miałem jak zrobić więcej zdjęć. Trochę żałuję ale zalewało mi telefon i ekran przestawał odpowiadać na mój dotyk (wiem, złej baletnicy...)


Chyba już pisałem że bardzo podobała mi się zieleń miejska w tym całym urbanistycznym, nowojorskim chaosie. Podobnie ma się z The High Line, czyli pieszą promenadą poprowadzoną estakadą starej linii kolejowej. Całość "wbita" jest w gęstą zabudowę biurowców i apartamentowców i dosłownie tonie w zieleni. Tutaj, po przebiegnięciu całego odcinka promenady zakończyłem swój trening i udałem się na najbliższą stację metra.


Po powrocie na naszą miejscówkę szybkie śniadanie, kawa i znowu wsiadam, tym razem już z małżonką w metro. Jedziemy przejść się Mostem Brooklyńskim (heh) a następnie stery przejmuje żona. A więc odwiedzamy Soho, East Village, West Village, okolice Chelsea. Odwiedzamy m.in. miejsca gdzie mieści się budynek mieszkalny z "Friends" i budynek z apartamentem z "Sex and The City". Kilka dni później, już na moją prośbę odwiedzimy w Chicago miejsca znane z The Blues Brothers ale póki co stoimy w dość licznej grupie fotografującej  budynki które chciała zobaczyć małżonka. Fajnie!



Końcówka dnia to jakieś zakupy, pamiątki itd. Udało mi się znaleźć fajny sklep z muzyką na CD i winylach (w zasadzie to znalazła mi go żona) więc wyszedłem z dwoma starymi longplayami Arthura Prysocka. Żonie nic specjalnie nie wpadło w oko, ale przed nami jeszcze jeden dzień. Póki co, jesteśmy potwornie zmęczeni wsiadamy więc w powrotne metro i do spania.


Tip #6 Warto mieć ze sobą kartę kredytową, nie wszędzie można zapłacić gotówką, np. w niektórych kawiarniach czy muzeach nie było takiej opcji, choć ta uwaga dotyczy przede wszystkim Chicago ale w NYC też nam się to zdażyło.

Tip #7 Najlepszy przyjaciel człowieka? Kompas :) W gęstej siatce ulic czy w metrze bardzo często zerkałem na kompas w moim zegarku, który, o dziwo, nie wariował w podziemiach metra. 

DZIEŃ 4

Pobudka ok. 5am. Dziś wyjeżdżamy. Tradycyjna czarna kawa z przelewowca, śniadanie i pakowanie bagaży. 8:30 jesteśmy gotowi do wyjścia, żegnamy się z naszym gospodarzem i w drogę! Dziś wita nas bezchmurne, słoneczne niebo, pierwszy taki dzień odkąd tutaj jesteśmy. Lepiej późno niż wcale, bo NYC w słońcu  to zupełnie inne miasto. Powiem szczerze, wymęczyła mnie jego posępność, niczym w filmowym Gotham City, przez pierwsze 3 dni. Nowy Jork w pełnym słońcu robi zupełnie inne wrażenie. Przede wszystkim rzuca się w oczy bardzo kontrastowe, ostre światło. Po drugie  od razu robi się przyjemniej, tak jakby bardziej przyjaźnie. No i z miejsca pojawia się dużo więcej ludzi i samochodów na ulicach. Teraz Nowy Jork faktycznie wygląda jak na filmach (innych niż o Batmanie) i słynnych fotografiach :).




Nasz ostatni dzień poświęcamy na spacerowanie, trochę bez celu po Manhattanie. Żona ma jeszcze w planach jeszcze jakieś zakupy i w którymś momencie rozdzielamy się: ona wraca na Brooklyn do fancy schmancy lokalesowskich sklepików a ja pędem na taras widokowy Empire State Building. Win-win: oboje mamy atrakcje na które drugie z nas niekoniecznie miało ochotę. 
 

Widok z 86 piętra ESB zrobił na mnie duże wrażenie. Zwłaszcza przy takiej pogodzie. Niesamowita jest ilość detali jaką można dostrzec z góry patrząc na dachy budynków, na ich elewacje, na ulice. Szkoda że nie miałem ze sobą lornetki. Mógłbym tam stać godzinami. Niestety, nie mam zbyt dużo czasu na przyglądanie się z góry tym wszystkim niesamowitym budynkom.   Po ok. 20 minutach decyduję się zjechać na dół.


Na koniec mojego pobytu w NYC decyduję się jeszcze raz odwiedzić Bryant Park. Byliśmy tutaj pierwszego dnia ale chcę jeszcze raz przycupnąć tu na chwilę. Przy pięknej pogodzie, park jest pełen ludzi. Niektórzy pracują przy kawiarnianych stolikach inni chillują się samotnie lub w towarzystwie znajomych, kawałek dalej ekipa filmowa kręci jakąś scenę... I znów Nowy Jork stał się taki filmowy właśnie. Taki za jakim już wiem że zatęsknię. Moja fascynacja tym miastem przeszła chyba dość typową, jeśli się nie mylę, drogę. Od nierealnych oczekiwań, przez zderzenie z rzeczywistością do skupienia się na tym co intryguje, niepokoi lub zachwyca. A potem trzeba tylko odczekać, resztę dopełni czas. 

Bryant Park

Ale teraz to już naprawdę czas na mnie. Za 2 godziny mamy pociąg do Chicago z Penn Station i tam właśnie mam spotkać się z małżonką. Przed nami 20 godzin w pociągu do Chicago. Ale to już temat na osobną relację którą znajdziecie tutaj ;) 

 ***






Fotografie: żona (te ciut lepsze i ciekawsze), ja (te gorsze i brzydsze).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz