wtorek, 17 marca 2015

Sen o Warszawie


Miałem sen. O tym że pobiegnę w warszawskim kwietniowym maratonie. I o tym że złamię swoją życiówkę i jeszcze przy okazji nakopię koledze do wiadomo czego.

Niestety, sen prysł jak bańka mydlana. No, może trochę przesadziłem z tym śnieniem. Śni mi się Tokio i NY. Ale w Warszawie chciałem pobiec. Dziś już wiem że nie pobiegnę w tym roku w stolicy. Przegrałem z shin splint lewej goleni. Po czterech tygodniach całkowitej przerwy od biegania, wciąż czuję jak tli się lekki ból w nodze. Do OWM pozostało raptem sześć tygodni. Nie widzę już żadnych szans na przygotowanie się do biegu, zwłaszcza z niezaleczoną nogą.

Pozostaje mi wyleczyć do końca kontuzję i przygotować się na berlińskie zawody. I wyciągnąć wnioski. Fakty są takie że przeciążyłem nogi na własne życzenie. Po pierwsze, wracając po dłuższej przerwie od biegania zbyt szybko wszedłem na wysokie obroty (ok., umówmy się że moje bieganie to jest bardzo niski poziom wtajemniczenia, ale wysokie jak na moje możliwości). Powinienem był wydłużyć okres adaptacyjny na krótszych dystansach a dopiero później wprowadzić w życie maratoński plan biegowy. Po drugie ignorowałem pierwsze oznaki kontuzji. Biegałem z nasilającym się bólem, a szczytem głupoty było pobiegnięcie ostatnich 25 km, wiedząc że niczego dobrego to nie przyniesie. Nie chciałem jednak żeby wypadały mi treningi z kalendarza. Działa to destrukcyjnie na moją motywację. A po trzecie...w sumie to nie wiem, na pewno by się coś znalazło, co miało wpływ na problem z piszczelami. Nieważne, nie ma co się dłużej zastanawiać i tak mam niezły mętlik w głowie.

Tym, którzy czytają ten wpis i mają w planach pobiec wiosną w Warszawie lub gdziekolwiek indziej, życzę powodzenia na trasie i połamania życiówek. Mi pozostaje mieć nadzieję że spotkamy się na starcie w Berlinie.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz